Poniewaz plany byly skromne, wiec postanowilismy szukac dalszych atrakcji. Najpierw pojechalismy do dalszego Goszawank piekna droga wzdluz wawozu najpierw jednej, a potem drugiej rzeki. Fantastyczne skaly nad nami. Wreszcie klasztor z czterema kosciolami. Tym razem bez pospiechu zrobilem zdjecia ze statywu - mam nadzieje, ze bylo warto.
Weszlismy jeszcze na przeciwlegle wzgorze do kapliczki i cmentarzyka z pieknym widokiem na klasztor i z ruinami starej kapliczki.
A potem w ramach rozszerzonego planu podjechalismy boczna droga do gorskiej wioski Chaczkardzan, aby zazyc urokow spacerow po alpejskich lakach, jak zalecal moj nieoceniony przewodnik sciagniety z www.tacentral.com. Dojechalismy gruntowa droga do skraju wioski i wdalismy sie w rozmowe z kobiecina o jej osiolkach. Oczywiscie zaprosila nas do siebie na herbate... Zaraz przyszla reszta jej rodziny - corka dwie wnuczki. Wnuk (drugi w wojsku). Siedzielismy przy stole pod domem i sluchalismy ich opowiesci.
Okazalo sie ze ta wies kiedys byla azerska i nazywala sie Polad, czyli zelazo. W 1988 w czasie wojny azersko-ormianskiej byly przesiedlenia i wioska ta zostala zasiedlona uchodzcami ormianskimi przegonionymi z ich rodzinnych miejsc w dzisiejszym Azerbejdzanie. Opowiesciom o dramacie tamtych czasow nie bylo konca. Ludzie ci ujeli nas swoja otwartoscia, dzielnoscia i pogoda ducha. Zajadalismy sie slodkim arbuzem i konfiturami z dzikich czarnych porzeczek.
Najmlodszy syn, jak sie okazalo po uniwersytecie mat-fiz-info, wybral z koniecznosci pobyt na wsi - bo starszy brat jeszcze w wojsku - ale i z zamilowania, bo urodzony juz tutaj kochal te gory.
Spacer po lakach, gorach i lasach, z pieknymi widokami, z tajnymi wodospadami gorskich rzeczek, z zapomnianymi ruinami kapliczek nie wiadomo czyjego imienia i nie wiadomo z ktorego wieku - z zadnej wycieczki bysmy nie mieli tylu wrazen.
Wreszcie wrocilismy do wioski, pozegnalismy sie z gospodarzami wymieniajac adresy, i pojechalismy w droge powrotna.
Droga do jeziorka Parz Licz okazala sie lesna fatalna szosa z resztkami asfaltu i niezliczona iloscia trzesacych serpentyn.
Obiad z pyszna ryba wylowiona z akwerium nad lesnym jeziorkiem przy zachodzacym sloncu wynagrodzil nasze trudy.
Hagarcin odlozylismy na "kiedy indziej".
Krzysztof
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz