poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Dzien 4.

Blogu za dzis nie bedzie. Zdjecia wystarcza. Tu jest nieziemsko cudnie!

Krzysztof

Dopisuję więc po powrocie.

Z rana odebraliśmy od Hertza nasze auto - na szczęście, zamówiona Łada Niwa nie dopisała i dostaliśmy za tą sama cenę Nissana Nawarrę! Wyjechaliśmy z Erewania według trasy wyśledzonej przeze mnie poprzedniego dnia na planach i mapach, udając się w stronę Garni. Po drodze podziwialiśmy majestat góry Ararat, którą "widać z całej Armenii". Wreszcie dojechaliśmy nad zbocze wąwozu, i przez wioskę za strzałkami dotarliśmy do miejsca, gdzie już w I w. Grecy zbudowali świątynię Mitry. Zburzona przez trzęsienie ziemi, w XX w. pięknie odbudowana, dumnie stoi nad krawędzią kanionu o fantastycznych skalnych ścianach. W pobliżu fundamenty kościoła z IV w., oraz ruiny łaźni greckich z pięknymi podobno mozaikami, niestety zamknięte dla zwiedzania.

W planie miałem opcjonalny treking do ruin Hawuts Tar, jednakże perspektywa marszu pod górę na odsłoniętym stoku w doskwierającym upale nas zniechęciła do tego szlaku. Pojechaliśmy więc spełnić kolejny punkt planu: klasztor Geghard, do którego dotarliśmy malowniczą drogą wzdłuż wąwozu.

Pierwsze nasze spotkanie z wiekowymi sakralnymi budowlami tych rozmiarów było oszałamiające. Mroczne wnętrza rozświetlone świetlikami w sklepieniach kopuł i świecami stawianymi przez pielgrzymów i turystów, potężne kolumny podpierające łuki sklepień, kościoły główne, boczne i górne, wszystko wśród potężnych skał na których zboczu pobudowano klasztor już w IV w., i gdzie przechowywana była święta relikwia włóczni, obecnie w skarbcu w Eczmiadzynie.

Urzeczony akustyką górnego kościoła, odśpiewałem w ślad za panią z lokalnej wycieczki Pater Noster po łacinie, stojąc twarzą do jednej z czterech kolumn; głos odbijał się od niej i od sklepień ścian z tyłu, roznosząc się chóralnym echem po całym wnętrzu.

Po zwiedzaniu klasztoru wstąpiliśmy na popularne tutaj miejsce piknikowe przy szosie, zwane biesiedka; stamtąd po krótkim posiłku wróciliśmy w stronę Garni, gdzie przy drodze Gosia wykryła widniejącą w głębi kapliczkę - kościółek Masztoca z XII w. Byliśmy urzeczeni jej harmonijnym pięknem, i rozrzuconymi wokół niej fragmentami misternie rzeźbionych w kamieniu splotów.

Stromą kamienistą drogą - lękając się o możliwość powrotu - zjechaliśmy na dno wąwozu, i podjechawszy nieco w stronę świątyni Mitry, zatrzymaliśmy auto przy skalnej ścianie. Dalej ruszyliśmy pieszo podziwiając majestatyczne ściany skalne z których jakby spływały kaskady skalnych sześciograniastych filarów, tworząc naturalne organy o niebotycznej wysokości. Formy tak różnorodne i potężne, przyprawiające o zawrót głowy. Zmęczeni upałem i syci wrażeń, znaleźliśmy ukojenie dla stóp w zimnej wodzie rzeki płynącej dnem wąwozu; opodal w drugiej jej odnodze (podobno cieplejszej) kąpała się rodzinka ormiańska z kolejnej biesiedki, która nas potem zaprosiła na wspólne świętowanie urodzin.

Wreszcie powrót do auta; jedziemy z powrotem i jeszcze dalej, aby zlokalizować w przewodniku polecane restauracje przy stawach rybnych. Tam przy obfitej kolacji (po jednym półmisku z rybą gotowaną wjechał drugi ze smażoną - wzięliśmy ją do domu na jutrzejsze śniadanie), zakrapianej winem, dopełniliśmy wrażeń dnia. Charakterystyczna dla tutejszego wyszynku jest aranżacja osobnych miejsc jadalnych, zadaszonych i ogrodzonych balustradką, wystawionych jak tarasy nad stawem, w którym pływają rybki przeznaczone na posiłek.

Nie bez trudu, włączając podbieg w naszym terenowym Nissanie, wjechaliśmy pod górę wydostając się z czarodziejskiego wąwozu.

Pierwszy dzień samodzielnej wyprawy przytłoczył nas mnóstwem wrażeń; zapowiadało się, że dalej będzie też niesamowicie ciekawie.

Krzysztof

A potem ryba...

...gotowana w pysznym sosie! Uff!

Najpierw salatka...

...wlasnorecznie skomponowana

Az dotarlismy...

...do stawow rybnych na zasluzona kolacje!

Robimy ostatnie zdjecia w wawozie

Wracamy przez Kamienne Organy

A ten Ormianin...

...koniecznie chcial trafic do sieci

Bliskie spotkania trzeciego stopnia

Rodzinka swietujaca urodziny zaprosila nas na poczestunek

Sielanka nad woda

I krotki odpoczynek

Szkoda ze nie wzielismy kostiumow. Dwie rzeki sie lacza w wawozie,
jedna zimna, druga podobno cieplejsza

Ulga dla stop...

...w zimnej wodzie w wawozie Garni

A to jest symfonia kamienia

Czyli kamienne organy w wawozie Garni do ktorego zjechalismy szalona
droga!

A to malenki kosciolek...

Masztoca w Garni i nasza dzielna grupa

Nasz pick-up z Ela na tle...

klasztoru Gegharda

Ela na tle...

skal wawozu Garni

Wnetrze gornego kosciola...

Gegharda z oszalamiajaca akustyka

Nastepny punkt to...

Klasztor Gegharda, czyli Wloczni

Swiatynia Garni

I nasze dwie boginki!

Dojechalismy do...

Swiatyni bogini Mitry w Garni

W tle Ararat, a na pierwszym planie...

Brygada kierowcow i Nissan Navara!

W tle Ararat

A w reku kluczyk do...

Dzien 3a.

Uzupelnienie. Wieczorny wystep piesni i tanca w domu kultury przeszedl nasze najsmielsze oczekiwania i zapelnil niedosyt braku opery i filharmonii w sezonie letnim.

Bogate roznorodne stroje, sliczne dziewczyny w dlugich sukniach, chlopaki pelne energii, urzekajaca choreografia, zywiolowa i na przemian rzewna muzyka z instrumentow ludowych z cytrami i chorem, entuzjastyczna reakcja sali z mlodymi i starszymi, miejscowymi i przyjezdnymi - wszystko to nas zachwycilo i urzeklo.

A jak na final zagrali i odtanczyli z trzema bisami Taniec z szablami Chaczaturiana, to lzy polynely nam z oczu, a dlonie puchly od oklaskow.

Wieczor niezapomniany.

Krzysztof

Zespol piesni i tanca

Tance damskie

Zespol piesni i tanca

Tance meskie

Zespol piesni i tanca

Muzycy i chor

niedziela, 29 sierpnia 2010

Wysylamy bloga spod wi-fi

Dzien 3.

Dzis w niedziele wzielismy wycieczke z biura turystycznego busikiem do siedziby ormianskiego kosciola Eczmiadzyn z katedra o poczatkach z IV w. i kompleksem klasztornym. Po drodze dwa koscioly swietych meczennic Hripsime i Gajane. Bralismy udzial w przebogatym nabozenstwie z chorem niewiast, wieloosobowym zespolem kaplanow, rozbudowana liturgia i pieknymi szatami liturgicznymi. Nastrojowe, jakby cerkiewne wieloglosowe spiewy niosly sie po kamiennym wnetrzu z doskonala naturalna akustyka dzieki systemowi absyd i sklepien.

W drodze powrotnej zajechalismy do pozostalosci katedry w Zwartnoc z VII w., w zalozeniu okraglej, trzypietrowej, z ktorej po trzesieniu ziemi w X w. zostala sie tylko kolumnada pierwszego poziomu. Upal, cudny widok na Ararat osniezony wsrod blekitu z jednej strony, i Aragac z czterema wierzcholkami krateru wsrod zieleni z drugiej.

Jeszcze przed nami obiad i wrazenia wieczorne - z braku sezonu w operze zapisalismy sie na wystepy zespolu piesni i tanca.

Krzysztof

Trzeci wieczor - tez w Kaukaskiej

Pierogi gruzinskie!

Trzeci wieczor - tez w Kaukaskiej

Zamowilismy pierogi.

Trzeci wieczor - tez w Kaukaskiej

... ale juz ostrozniejszy.

Ararat widac z calej Armenii

Ruiny Zwartnoc. W tle Ararat

Ruiny Zwartnoc. W tle Ararat

W ruinach Zwartnoc

Pod katedra w Eczmiadzynie

Pod katedra w Eczmiadzynie

Dzien 2.

Spalismy do 9. Grzebalismy sie ze sniadaniem i kawa do 11. Wreszcie ulica Tumaniana doszlismy do placu Opery, zachwycalismy sie rozlicznymi pomnikami od Chaczaturiana do Babajaniana, az doszlismy aleja Masztoca pod gore do wielkiego budynku na wzgorzu, zwanego Matenadaran. Ze wzgorza ujrzelismy cudny widok na Ararat, ktory z chmur sie odslonil i gorowal nad panorama miasta. Matenadaran (znaczy: archiwum ksiag) to unikalna skarbnica pismiennictwa ormianskiego. Jak Masztoc wymyslil alfabet ormianski, mnisi ormianscy zaczeli przepisywac wszelkie madrosci z calego swiata na swoj unikalny jezyk. Dzielo to trwalo ponad tysiac lat. Mysli Arystotelesa, biblie w tlumaczeniach z syryjskiego i greckiego, historia Armenii, dziela filozoficzne, matematyczne i medyczne, na skorze cielecej i pergaminie, szkarlatnymi i zlotymi barwnikami misternie malowane miniatury - zwiedzalismy z mlodziutka przewodniczka, ktora nam objasniala zawile tajemnice budowania skrosnych indeksow do ksiag Nowego Testamentu.

Potem spacer w dol aleja Masztoca i nowoczesna Polnocna Aleja az do Placu Republiki. W kafejce odswiezylismy sie frappe i lodami, a ja spod wifi wyslalem zdjecia. Nastepnie wizyta w Muzeum Historii Armenii - od prehistorycznych czasow az po okropnosci ludobojstwa i pogromu tureckiego. Straszliwe zniszczenia tysiecy unikalnych na dzis swiatyn armenskich, ktore sie po tureckiej stronie zostaly celem cwiczen artyleryjskich. Szkoda, ze napisy angielskie byly tylko sporadyczne i tylko w czesci wystaw; wiekszosc tylko w kryptograficznym alfabecie ormianskim, czemu dalismy wyraz swego zalu we wpisie do ksiegi pamiatkowej.

Wreszcie powrot do domu. Dzis obiad wypadl w restauracji kaukaskiej, i z duzo lepszym efektem niz w rosyjskiej. Objedlismy sie potrawami ormianskimi glownie na bazie baraniny, do tego piwo z Gyumri, az niektorzy z nas nie mogli sie ruszac.

Wieczor zamknelismy w domu pogaduchami przy czerwonym winie z granatow...

Krzysztof

Drugi wieczor - w Kaukaskiej

Na rogu Aboviana i Tumaniana

Odswiezenie przed muzeum

Nieistniejace juz klasztory ormianskie w Turcji

Zdjecie z 1910 r.

Suknia slubna z czesci etnograficznej muzeum

(zdjecie zrobione nielegalnie)

Na placu Republiki przed muzeum historii Armenii

piątek, 27 sierpnia 2010

Dzien 1.

Po przylocie ciemna noca (slonce tu wstaje o 7) jedziemy zwariowana taksowka przez podmiejskie dzielnice a la Las Vegas, do biura turystycznego, tam dostalismy klucze do naszego wspanialego apartamentu (trafil nam sie lepszy za ta sama cene, bo w tamtym wysiadla goraca woda), i padlismy spac. W poludnie po sniadanku do biura turystyki zalatwic formalnosci, a potem spotkanie z Erewaniem - slynne ulice Aboviana, Masztoca, monumentalne schody Kaskady, plac Opery, Aleja Polnocna. Miasto z rozmachem ale i z klimatem, duzo zieleni, budynki z szarorozowego tufu wulkanicznego, duzo ciekawych nastrojowych pomnikow, rozlozone na wzgorzach. Zwiedzilismy najwazniejszy XII w. kosciolek Katogikos, glowny kosciol Sergiusza, a stamtad niedaleko do fabryki koniaku Ararat. Zapisalismy sie na wycieczke z degustacja; warto bylo! Koniaki 3 - 10 - 20 letnie. Obladowani koniakami wracamy przez upal i bezkresny Plac Republiki. Po drodze do domu drobne zakupki spozywcze, i idziemy do restauracji kaukaskiej naprzeciwko. Upal!

Pod nami jest ruska restauracja, naprzeciwko - kaukaska. Dzis poszlismy do ruskiej i mielismy uczte z solanka, oraz pielmieni w przeroznych gatunkach, do tego czerwone domasznie winko - pycha!

Wreszcie idziemy spac. Zdjec nie bedzie, moze potem.

Krzysztof

czwartek, 26 sierpnia 2010

Na razie jestesmy...

... z przyjaciolmi na wiedenskim lotnisku (degustujemy winko)!

Dokad lecimy tym razem?