środa, 15 września 2010

Koło się zamknęło...

...w drodze powrotnej w Wiedniu zdążyliśmy na tort Sachera.

I to by było na tyle.

wtorek, 14 września 2010

Dzien 18.

Ostatni dzien w Erewaniu juz bez planu. Oddajemy umyty samochod i ruszamy w miasto nasycic sie jego upalna prawie barcelonska atmosfera i zrobic ostatnie zakupy.

Wycieczke wszyscy oceniamy jako niezwykle udana, pelna wrazen, przygod i wzruszen.

Jutro skoro swit powrot. Sprobuje juz z domu dokonac male podsumowanie. Do nastepnego razu (do nastepnej rajzy)!

Krzysztof

poniedziałek, 13 września 2010

...i materialu na bluzke!

...ksiazek u bukinistow...

...ostatnie zakupy ubranek...

Ostatnie zdjecia...

...i jego dzielni kierowcy

Zero stluczek!

Auto po myciu jak nowe...

Dzien 17.

Sniadanko, pakowanko, pozegnanie z gospodarzami i w droge!

Po drodze tylko Khor Virap pod Araratem.

W Erewaniu ze trzy godziny na poteznym "wernisazu" - jarmark staroci, pamiatek i wyrobow artystycznych.

Wieczorny spacer po Erewaniu, ktorego zakatki poznajemy znow z przyjemnoscia.

Krzysztof

Fontanny z muzyka przy Placu Republiki

Yerevan by night

Wrocilismy do luksusow

Nasz apartament na ostatnie dwa dni

Juz w Erewaniu

Panie szczesliwe po zakupach na "wernisazu"

Z Khor Virap jest najblizej do Araratu

Na tle pocztowki spod Khor Virap

Kwiatki pod Araratem

Dzien 16.

Na ostatni dzien pobytu na poludniu Armenii zaplanowalem najwieksza wedlug mnie jej perle - klasztor Tatew.

Pogoda dotad caly czas laskawa i upalna pomieszala nam szyki, od rana niebo zasnute ciezkimi chmurami, grzmoty, prognoza pogody pokazuje deszcz. Ale nie zmienia to naszych planow.

Drogowskaz pokazuje 134 km do Tatewa - jedziemy ta sama kreta droga przez przelecz Worotan cala we mgle (z daleka widzielismy gesty mleczny kozuch pokrywajacy szczyty), za przelecza znane wyboje trasy choc asfaltowej to garbatej i laciatej. Nic dziwnego - po drodze widzimy, jak roboty asfaltowe przy bocznych wjazdach wykanczane sa bezzebnymi grabiami i przyklepywane lopatami.

Przy Szaki zatrzymujemy sie w przydroznej restauracji na kawe dla kierowcy - dzis ja prowadze, Janusz idzie ze mna i widzimy pusty lokal, na scianach olejne gustowne obrazy, przy jednym z wyszukanie fornirowanych stolow siedzi czterech mezczyn: trzej w sile wieku zazywni i zarosnieci Ormianie, czwarty mlodszy i drobniejszy jak sie okazuje wlasciciel lokalu, przy zastawionej uczcie z potrawami ormianskimi i butelka wodki, do ktorej natychmiast zostajemy usilnie namawiani: Ach, Polsza! Ja byl! Koszalin, Kolobrzeg! Dobrze, dobrze! Ja mowic polski: "ja cie bardzo kocham"! Wypij choc piacdziesiat, niczewo! Pijemy zamowiona kawe i przy placeniu kelnerka mowi, ze juz zostala oplacona przez naszych nowych przyjaciol - chociaz tak nas ugoscili.

Jedziemy dalej i na ostatniej odnodze przed Goris skrecamy w prawo. Szeroki nowy asfalt na tej drodze predko sie konczy i zamienia w surowa podsypke; jedziemy znow we mgle, nawet siapiacej mzawce, choc przy Szaki bylo przejrzyscie bo tam zeszlismy pod podstawe chmur, tu znowu 2000 m pokazuje GPS.

Z mlecznej pustki przed nami wylania sie migajac swiatlami auto - zatrzymujemy sie przy nim; kierowca taksowki wiozacy rdzennych Rosjan (co slychac po akcencie) oznajmia, ze przy Szinuar droga zamknieta, maszyny drogowe zablokowaly przejazd i trzeba szukac objazdu. Czyzby trzeba bylo jechac przez Goris? Od szosy nadjezdza kawalkada aut, Ormianie dyskutuja, po czy wszyscy jada dalej, za nimi taksowka ktora zawrocila, za nimi my.

Przed Szinuar rzeczywiscie korek, spychacze i koparki pracuja na calego, Ormianie z czolowej kawalkady wysiadaja, rozmawiaja z drogowcami, ci w koncu rozsuwaja swe potezne maszyny i przejezdzamy!

Szinuar caly rozkopany w robotach drogowych, dalej wciaz jedziemy po zwirowej podsypce lub swiezo splantowanym spychaczami gruncie mokrym od deszczu, kiedys bedzie tu ladnie! Na razie wymijamy kolejne maszyny badz na zmiane przepuszczamy auta z naprzeciwka na zwezeniach, caly czas we mgle choc GPS pokazuje juz 1500.

Wreszcie widok sie troche otwiera i widzimy przed soba potezny kanion Worotan na ktorego jednym skraju jestesmy, pod nami wijaca sie w dol wsrod mglistej zieleni surowa wstege drogi, ktora gdzis ginie w dole, a naprzeciwko zygzak dalszej drogi wspinajacej sie po jeszcze bardziej stromym zboczu w strone miasta Tatew. Jest jedyna droga do tego miejsca! Droga widziana naprzeciwko wspina sie wysoko i ginie gdzies w nawisie chmur; na prozno wypatrujemy, gdzie moze byc klasztor...

Zjezdzamy zakretami na dol az na 1000 m, w najnizszym punkcie na zakrecie wysiadamy aby zobaczyc cud przyrody - Diabelski Most nad rzeka Worotan. Cieple zrodla tu dzialajace wyrzezbily wapienna skale tak, ze utworzyl sie naturalny skalny most nad rzeka, ktorej nurt gdzies w glebinie szczelin pieni sie bystrzami, a wokol jest pelno zaglebionych sklepien wypelnionych grubymi naciekowymi stalaktytami, nad nami zas goruja skaly o przedziwnych wyoblonych ksztaltach.

Podchodzimy troche dalej wzdluz sciezki i dochodzimy do rozszerzenia miedzy skalami, tam dwa prymitywne baseniki, do ktorych doplywa ciepla woda; w nich smiejac sie i krzyczac kapia sie przejezdni wraz z miejscowymi drogowcami i skacza do wody, pociagajac w miedzyczasie z butelki na brzegu. Tylko w Armenii takie klimaty!

Wracamy do auta i zaczynamy mozolna wspinaczke na gore, poczatkowo tylko w mzawce, potem we mgle - moze to nawet lepiej, ze nie widzimy przepasci. Pokonalismy roznice 50 m w gore, ominelismy ostatnie spychacze i skrecamy w lewo do klasztoru, ktorego sylwetka blado wylania sie we mgle. Wchodzimy przez brame do wnetrza murow klasztornych i zwiedzamy doskonale zachowane pomieszczenia wokol: refektarz, biblioteka, sala wykladowa, pomieszczenia mieszkalne z oknami wychodzacymi bezposrednio w mglista pustke przepasci!

Wreszcie wchodzimy do glownej swiatyni, gdzie wlasnie odbywa sie ceremonia chrztu mlodej dziewczyny, ktorej towarzyszyl pewnie jako chrzestny mlody mezczyzna. Brodaty kaplan w zlotej szacie i czarnym kapturze to spiewal w towarzystwie drugiego mnicha, to odmawial modly przeplatane procedurami blogoslawienstw, namaszczania i nakladania rak. Z poczatku myslelismy, ze to slub. Towarzyszyli im bliscy i rodzina, wsrod ktorych poznalismy uczestnikow kawalkady aut ktora przetarla nam droge.

Gdy kosciol opustoszal, porobilem jeszcze zdjecia ze statywu i ruszylismy w droge powrotna serpentynami w dol, blokowani co chwila maszynami drogowymi - aby potem znow wspiac sie na gore. Z ulga dotarlismy do glownej szosy i pognalismy do domu.

Po drodze w tej samej restauracyjce przy Szaki zjedlismy pyszny obiad z ormianskich goląbków, zielonej fasoli i kaszy z kurczakiem, popijajac winem.

Ach, zapomnialem dodac ze na trasie mielismy dwa spotkania z policja. Panowie w wielkich czapkach na sowiecka modle zatrzymali nas za "naruszenie skorosti", ale sie wytlumaczylismy niezrozumieniem znakow... zreszta, powiedzieli ze nas puszczaja, bo "wy naszi gosti".

Tak to wyjazd do Tatewa dostarczyl nam - jak wszystkie inne - niezapomnianych, choc nie zawsze oczekiwanych - wrazen. Taka regula Armenii.

Krzysztof

Wyjazd z Szinuar

Przejazd przez Szinuar

Zjazd z Tatew - blokada

Zjazd z Tatew - stan drogi

Zjazd z Tatew - serpentyny

Brama wejsciwa glownego kosciola klasztoru Tatew

Klasztor Tatew w tumanie mgly

Cieple kapiele przy Szatanskim Moscie

Nacieki wapienne przy Szatanskim Moscie

Sciany kanionu przy Szatanskim Moscie

Gardziel kanionu Worotan pod Szatanskim Mostem

Spotkanie w zajezdzie przy Szaki

sobota, 11 września 2010

Dzien 15.

Wszystkie punkty programu pobytu na poludniu Armenii zostaly wypelnione lub rozdysponowane, dzis nam wypadl dzien wolny.

Poniewaz w trasie z Dilijan zapowiedzielismy ponowna wizyte w Szatin na obiad polaczony z obserwacja kozlow bezauryjskich, wiec szukam w swoich zasobach atrakcji w tym rejonie. Uzgodnilem wczesniej z Melikiem oprowadzenie nas po okolicznych gorach, gdyz sami nie podjelibysmy sie bladzic na podstawie rozbieznych badz zbieznych tylko dlatego ze przepisywanych wskazowek z przewodnikow.

Szatin jest niedaleko, wiec nie spieszymy sie z wyjazdem i wyruszamy kolo 11. Dojezdzamy do Szatin i najpierw jedziemy wyzej na polnoc, do wioski Yeghegis (na rozwidleniu za Szatin trzeba skrecic w prawo, tym razem znaki pokazuja droge do zabytkow).

W wiosce Yeghegis lezacej w kanionie rzeki o tej samej nazwie jest unikalny kosciol Surp Zorac, czyli Swietej Armii. Zbudowany w 1303 r. przez ksiecia z rodu Orbelianow, sklada sie on tylko ze sciany oltarzowej i po bokach umieszczonych kapliczek we wnekach, zwienczonych kopulami. Kosciol stoi na wzgorku, a oltarz jest podniesiony wyzej niz zwykle, po to, aby oddzialy zolnierskie, rowniez jazdy konnej, mogly pomiescic sie na placu i wokol na lakach i w ten sposob brac udzial w nabozenstwie i blogoslawienstwie przed udaniem sie na bitwe.

Na razie zatrzymujemy sie na glownej wiejskiej drodze i miejscowych pytamy sie o to, jak dojechac, gdyz widziany wczesniej z daleka kosciol znikl nam z oczu. Podchodzi do nas przystojny siwy mezczyzna z kreconymi wlosami, zakreconymi wasami i dumnym profilem i proponuje, ze wsiadzie z nami aby pokazac droge.

Skrecamy w lewo w wiejska kamienista uliczke miedzy domkami pod gore, potem w prawo, uliczka staje sie coraz ciasniejsza i wyboista, przy propozycji kolejnego skretu w lewo pod gore po drodze z ktorej wystaja skaly i cieknie woda z gor rezygnujemy, stawiamy auto pod plotem i dalej idziemy piechota prowadzeni przez naszego cicerone.

Prowadzi on nas najpierw do kosciolka sw. Karapeta z cmentarzykiem; we wnetrzu odmawia modlitwe Ojcze Nasz po ormiansku, a potem po rosyjsku, "zebysmy rozumieli".

Idziemy dalej i wyzej, wychodzimy na laki wsrod sadow orzechow wloskich i za ogromnym orzechem widzimy na wzgorku z tarasowymi murkami kosciol Swietej Armii. Obchodzimy go wokol, podziwiamy widoki na kanion i na wioske, sluchamy opowiesci naszego przewodnika o walkach, przesiedleniach,... Wioski wokol zmienialy tu nazwy i mieszkancow parokrotnie.

Wracamy do auta, dziekujemy naszemu cicerone wreczajac mu drobny banknot, on najpierw sie wzbrania, a potem z godnoscia przyjmuje, mowiac ze to tylko dlatego zeby nam nie bylo przykro gdyby odmowil. Wiejskimi uliczkami wydostajemy sie na glowna droge i zjezdzamy do Szatin do posiadlosci Melika.

On ma juz dla nas przygotowane dwa kozly w lunecie chowajace sie wcieniu skaly. Po krotkich obserwacjach i kawie przebieramy sie w buty gorskie i ruszamy autem wraz z Melikiem na zdobycie twierdzy Smbataberd.

Aby do niej dotrzec, jedziemy znow pod gore i tym razem na znanym rozwidleniu skrecamy w lewo do wioski Artabjunk. Tu droga jest bardziej stroma, a w wiosce staje sie gruntowa i kamienista; po paru zakretach wyjezdzamy na pola, jedziemy wzdluz rzeczki nieco powyzej, przy rozwidleniu wybieramy droge w prawo w dol do rzeczki, nad nia sie zatrzymujemy, mozna by przejechac brod, ale to nie ma sensu - w koncu przyjechalismy na spacer.

Przechodzimy rzeczke przez prowizoryczny mostek i zaczynamy sie wspinac serpentynowa zwirowa droga wsrod wzgorz coraz wyzej, podziwiajac odkrywajace sie wokol widoki ze stromych zboczy. Dochodzimy do rozwidlenia - w lewo do ruin kosciola Cachac Kar 2 km, w prawo do ruin twierdzy 1 km. Ogladamy przez lornetke widoczne oba obiekty, stwierdzamy ze twierdza bedzie ciekawsza i idziemy w prawo.

Im blizej twierdzy, tym bardziej droga staje sie stroma; wspinamy sie i wreszcie dochodzimy do stopni prowadzacych do bramy wejsciowej.Wchodzimy i podziwiamy pozostalosci murow otaczajacych twierdze, slady dawnych baszt nad bocznymi wejsciami, oraz resztki centralnego zamku - cytadeli na srodkowym wzgorzu.

Wspinamy sie na nie, odczytujemy uklady pomieszczen zamkowych chodzacpo murach; Janusz z Melikiem siadaja na murku i podziwiajac widoki rozmawiaja o zyciu, ja wspinam sie na najwyzszy ustep i krece sliczna panorame, gdyz zamek stoi na gorzystym cyplu u zbiegu kanionow dwoch rzek, wiec widoki sa nieziemskie. Wracamy na dziedziniec do naszych pan ktore w cieniu na nas czekaja, i schodzimy na dol.

Zejscie jest oczywiscie latwiejsze; znuzeni spiekota odswiezamy sie w zrodelku wody po drodze. Dochodzimy wreszcie do rzeczki i naszego auta; roznica poziomow ktora pokonalismy wynosila 300 m, jak zmierzylem GPSem.

Autem wracamy do rezydencji Melika; tam czekaja juz na nas stada kozlow na przeciwleglej scianie kanionu, ktore juz wyszly na wieczorny zer. Nauczylismy sie je wyszukiwac golym okiem wsrod skal i traw oraz lokalizowac w lornetkach; ja mocuje kamerke na statywie, i udaje mi sie zarejestrowac ciekawe momenty: skoki koziolkow ze skaly, jak podbiegaja do matki possac mleczka z zachwytem obrazowanym trzesacymi sie ogonkami na kuperkach, jak jeden z koziolkow ugrzazl na stromej skale i matka sie po niego wrocila, aby przez demonstracje pokazac mu wlasciwa droge. Doliczylismy sie 15 kozlow w obserwowanym przez nas stadzie; byly to tylko samice z mlodymi; samce zyja osobno wysoko w gorach. Polecamy wszystkim, sa to niespotykane atrakcje: Melik, wies Szatin, tel. 093074378.

Tymczasem czeka juz na nas prawdziwy wiejski obiad: zupa na serwatce z mleka z kasza z pszenicy przyprawiona koprem i kolendra, jajecznica z gorskim zielem o dziwnej nazwie co mnie przypominalo szpinak, do tego stale dodatki: ser bialy, salatka, lawasz no i jogurt z miodem na deser.

Przy herbacie konczymy wieczorne obserwacje kozlow zmierzajacych do wodopoju, zegnamy sie z milymi gospodarzami regulujac naleznosci,wreszcie wracamy do domu jeszcze przed zachodem i postanawiamy wyprobowac kolejny koniak na uczczenie tak wspanialego niezaplanowanego dnia.

Krzysztof

Wiejski obiad u Melika

Kanion Yeghegis i wioska z Kosciolem Armii

Zdobywcy twierdzy: Melik i Janusz

Wchodzimy na Smbataberd

...ktora sie zaplatala!

Walka z koza przy drodze

Opowiesci o lokalnej historii

Surp Zorac - kosciol Swietej Armii

Cmentarzyk prz Surp Zorac

Nasz przewodnik do Surp Zorac

piątek, 10 września 2010

Dzien 14.

Na dzis zaplanowalem atrakcje kanionu Worotan. Od naszej bazy trzeba dojechac do sasiedniej (na wschod od Wajoc Dzor) prowincji Sjunik i miasta Sisian - okolo 100 km.

Do granicy Sjunik dotarlismy wspinajac sie serpentynami wsrod pomaranczowo-szarych wzgorz na przelecz Worotan 2344 m. Tam powitala nas jakby brama - dwa pomniki po obu stronach szosy, jeden z orlem, a drugi z dzwonami. Wial silny wiatr i powietrze bylo rzeskie.

Zjechalismy trasa ktora prowadzi az do Goris i w miejscowosci Szaki skrecilismy w prawo do Sisian. Od spotkanych mieszkancow Szaki dowiadujemy sie jak dotrzec do wodospadu o tej nazwie, na doplywie do rzeki Worotan.

Po minieciu wioski, juz tylo pare km od Sisian, skrecamy pod gazowym przewodem w prawo i polna droga docieramy do... zamknietej plotem malej elektrowni. Przechodzimy przez boczna "furtke" i od pracownikow dowiadujemy sie, ze wodospad jest dalej, ale bez wody. Za drobna oplata uzgadniamy "otwarcie wodospadu" i jeden z pracownikow idzie z nami dalej ta sama polna droga wzdluz Worotan, a po dotarciu do rzeczulki skrecamy w prawo na sciezke na ukosnym zboczu, az docieramy do kotliny zamknietej czarna bazaltowa skala. Splywaja po niej koronkowo-welonowe snieznobiale struzki wody. Jestesmy zachwyceni, ale pracownik kaze zaczekac, wspina sie bokiem na gore kotliny (wczesniej widzielismy tam z gornej szosy maly zalew), aby dopelnic umowy i "odkecic" wodospad. Po kilku minutach rzeczywiscie kaskady spietrzyly sie i spienily, ukazujac cale piekno wodospadu i pozwalajac w jego kropelkach ujrzec tecze. Robimy zdjecia pojedyncze i grupowe z roznych ujec.

Wracamy do auta i na szose. Poniewaz jestesmy niedaleko Sisian, wiec zamiast wracac do trasy glownej i nastepna odnoga docierac do megalitycznych kamieni Zorac Karer, postanawiamy dojechac do skraju Sisian i trafic na ta odnoge od poludnia. Przebilismy sie przez fatalne podmiejskie ulice? brukowane klepiska! miasteczka Sisian i ostro pod gore dostalismy sie na szose pelna dziur o postrzepionym poboczu.

Jadac trzesacym sie wezykiem tak jak wszystkie inne z rzadka spotykane auta, docieramy do strzalki pokazujacej kamienista droge w lewo wsrod trawiastych wzgorz i po paru minutach jazdy docieramy do malej budki, gdzie stawiamy auto.

Wedrujemy wsrod poustawianych w owalnych kregach i liniach glazow siegajacych wysokosci metr - poltora, o nieregularnych ksztaltach, ustawionych tu wsrod gor i pagorkow przez prehistorycznych astronomow siedem tysiecy lat temu, trzy tysiace przed Stonehenge! Wiele kamieni ma wywiercone otwory do obserwacji slonca i gwiazd. W centralnym miejscu jest usypany z brunatnych kamieni, pokrytych pomaranczowymi porostami, prehistoryczny grobowiec.

Bezkresnosc tego miejsca az po oble gory na horyzoncie, pagorkowaty nagi teren, tajemnicze wzory ulozone przez kamienie ktore probujemy odcyfrowac podgladajac poprzez wywiercone otwory, jednolity slomkowo-piaskowo-bezowo-brazowo-brunatny koloryt otoczenia przetykany tylko rzadkimi kepkami zieleni, wszystko to sprawia ze czujemy sie omal przeniesieni tysiaclecia wstecz.

Jedziemy dalej! Do glownej szosy jest blizej, wiec przerazeni fatalna droga docieramy do niej i przeskakujemy trasa do nastepnej przecznicy prowadzacej na poludnie do naszej widokowej trasy wzdluz kanionu Worotan. Oczywiscie droga okazuje sie wezsza, bardziej kreta i w jeszcze gorszym stanie...

Docieramy do zboczy kanionu i na kolejnym zakrecie widzimy pod soba meandry rzeki, nad soba olbrzymie skaly z graniastych znanych juz z Garni ksztaltek, a przed soba na odleglym wzgorzu warowny klasztor Worotnawank! Oczywiscie kolejna panorama.

Dojezdzamy do klasztoru, zupelnie opustoszalego, i odkrywamy kolejne pomieszczenia kosciolow, narteksow, refektarzy, luki kolumnad i sklepien, rzrzby chavzkarow, wszystko otoczone murami warownymi na zboczu wzgorza. Wg przewodnika klasztor niedawno odbudowany, my widzimy ze prace renowacyjne zarzucone, a na odkrytej z dachowek czesci dachu zostala jeszcze jakby wanna z lepikiem czy zaprawa oraz drabina...

Jedziemy dalej wsrod pagorkow i zbaczamy z "trasy" do rownie podlej drogi (nie pamietajacej juz swej asfaltowej mlodosci) prowadzacej przez wioske Worotan. Tam mijamy szkole i jadac wzdluz rzeki docieramy do prostopadlego do drogi slicznie harmonijnie wyoblonego mostu kamiennego z XIX w., wspartego na skalach po obu stronach.

Zatrzymujemy auto. Na most trzeba by ostro skrecic w prawo, ale z drugiej strony ponad mostem goruje ogromna skala jak glowa cukru siegajaca az do nieba (oczywiscie z bazaltowych brunatnych szesciogranikow powyginanych we wszystkie strony), tak ze most nie ma jak dalej isc i zdaje sie urywac w powietrzu.

Dopiero jak oniesmieleni pieknem tej kompozycji ksztaltow tworzonych boska i ludzka reka weszlismy na most, stwierdzilismy ze z drugiej strony zakreca on ostro w lewo. Zdjecia, zdjecia i kolejna panorama.

Co dalej? Przed nami ostatni i przez wszystkich wyczekiwany punkt programu: kapiel w cieplych zrodlach ktore wg wszystkich przewodnikow znajduja sie w zbiorniku wodnym Szamb przy miejscowosci o tej samej nazwie. Jechac mozna prosto droga wiejska albo przez most, aby dostac sie do glownej "trasy" (potrzebne podwojne cudzyslowy). Miejscowi chlopcy pytani potwierdzaja, ze tym mostem "masziny normalno jedut". Dziewczyny juz przeszly, ja ide tylem przed autem uwazajac na boki, Janusz prowadzi. Przeszlo! - jedziemy.

Trzesie coraz bardziej i po dotarciu do celu grobla i mostem przez rezerwuar stwierdzamy z wisielczym humorem, ze wpadlismy do szamba, bo cieplych kapieli tu nie ma, a do glownej szosy przebic sie nie mozna, bo droga sie juz konczy.

Nie ma innego wyjscia, trzeba wracac. Po drodze zagadujemy pracownika elektrowni przy zbiorniku; okazuje sie, ze okrzyczane cieple zrodla sa we wsi Worotan tuz przy szkole przy ktorej przejezdzalismy, gdzie pobudowano maly basenik.

Z nadzieja ktora w nas wstapila i pozwolila zagluszyc przerazenie przed powrotem, juz nie wysiadajac przejechalismy kamienny most na pewniaka i dotarlismy do szkoly; tak, przy rzece jest basenik, kapia sie w nim ludzie co przyjechali autem, a do basenu z poprowadzonej skads rury leje sie woda, pod ktora sie wszyscy mocza!

Podjezdzamy dookola blizej, przebieramy sie przy aucie i podchodzimy blizej: woda jest ciepla, basenik po pas, wchodzimy, z rury leje sie cieplejsza ale nie goraca, troche siarkowana i nagazowana woda, do basenu skacza na bombe dzieciaki, z auta gra muzyka, na masce rozstawiony poczestunek: butelka wodki "Chlebnyj Dar", twarog, ogorki, pomidory i oczywiscie lawasz, czyli platki pieczywa.

Zapraszaja nas do wspolnego towarzystwa, na mnie padlo pelnic honory reprezentacyjne, wypijam stakanczik do dna, zawijam fachowo plasterek twarogu z pomidorem i ogorkiem w plat lawaszu i zakaszam takim nalesnikiem. Potem wysluchujemy opowiesci takich jak inne: ze w Polsce byli, handlowali jeden nawet w Bialymstoku, a w wojsku sluzyl w DDR kolo Weimaru... ech, zycie! A ta gora nad mostem nazywa sie Zamek, a w srodku sa pieczary gdzie Ormianie sie chowali przed Mongolami, Turkami, Azerami... tego nie ma w zadnych przewodnikach.

Druga kolejka wodki, druga kolejka kapieli i niestety musimy jechac dalej, tzn. wracac. Po drodze przez meke do Sisian jeszcze w wiosce Agitu nawiedzamy wyniosly kolumnowy niezwykly pomnik grzebalny, postawiony tu na wzor tradycji przejetych od Rzymian gdzies w VI w. podobno na czesc ksiazat ormianskich, co zgineli w zwycieskiej walce chroniac ludnosc przed najezdzcami.

Wreszcie docieramy do Sisian, brniemy przez brukowane klepiska ulic wsrod zapyzialych domkow i za wskazowkami docieramy do centralnego deptaku, nieoczekiwanie czystego i wykonczonego, z parkiem, pomnikami, i gorujacym posowieckim budynku hotelowym pobudowanym z rozmachem dziwnym na to kilkutusieczne miasteczko, przy ktorym restauracja o szumnej nazwie odczytanej z neonu jako "LalaNer".

Przechodzimy przez skwer zdobiony rzezbionymi lwami i wchodzmy do podejrzanie pustej ogromnej sali z krzeslami w bialych pokrowcach i balowych rozowych szarfach. Istny surrealizm!

Mlode kelnerki zapewniaja nas, ze "restoran rabotajet" i z usmiechem obiecuja ze szaszlyki (czyli po prostu kawalki miesa pieczone na roznie nad weglami) beda miekkie.

Siadamy, zamawiamy i wreszcie posilamy sie po tak pelnym wrazen dniu, popijajac pyszne wino o nazwie Areni Lernaszen i o smaku czarnych porzeczek.

Wypadl nam z "programu" w Sisian kosciol Sisawan oraz plenerowe muzeum rzezb kamiennych z rozych wiekow w parku, ale to "nastepnym razem, w nastepnym zyciu".

Wracamy juz glowna szosa (ale miejscami tez trzesie, jakby asfalt byl kladzony recznie) do domu, przekraczajac o zachodzie slonca przelecz Worotan i po ciemku docierajac do naszej kwatery.

Wniosek na dzis: drogi w Armenii moga byc dwa albo trzy razy gorsze niz sie spodziewasz. Ale miejsca, do ktorych nimi dotrzesz, beda dwa albo trzy razy piekniejsze-potezniejsze-ciekawsze, niz mozesz sobie wyobrazic ze wszystkich przewodnikow i zdjec!

Zatem: jedzcie do Armenii! Ale bierzcie tylko Dobry Terenowy Samochod.


Krzysztof

Restauracja LalaNer

Przed hotelem w Sisian

Pomnik grzebalny w Agitu

Kapiemy sie nie w Szambie

Tylko w Worotanie!

Most kamienny we wsi Worotan.

Skala - glowa cukru sie nie zmiescila.

...polozony pieknie na wzgorzu nad kanionem

Zwiedzamy klasztor Worotnawank

Spotkanie z kanionem Worotan

...i ukladaja sie w dziwne linie

Glazy w Zorac Karer maja otwory...

...az widac tecze!

...a teraz juz wali z pelna moca!

Wodospad Szaki jeszcze ciurka...

Wrota na przeleczy Worotan (2344)