sobota, 30 listopada 2013

Pożegnanie z Qataru

gdzie przybylismy o wschodzie słońca!
Przed nami juz ostatni etap podróży.

piątek, 29 listopada 2013

Na pożegnanie...

Ulubiona zupka wołowa Pho Bo w knajpce ulicznej koło hotelu

Ostatni dzien w Sajgonie

Przy upalnym słońcu doszliśmy - nie uniknąwszy ostatnich zakupków - piechotką do Pałacu Zjednoczenia i Opery, powtarzając trasę klasyczną z pierwszego dnia aż do słynnej Poczty i Katedry. Ubawiliśmy się przy licznych i kolorowych dekoracjach świątecznych, które w tym klimacie wyglądały troche groteskowo. Przy placu katedralnym wypilismy soczki, obserwując przechodniów; chyba zima nadchodzi bo dziewczyny w polarkach i kapturach na głowie, niektóre nawet w rajstopach!

W drodze powrotnej zaszlismy do parku z rzeźbami, gdzie nie mogliśmy trafić od pierwszego dnia!

W uliczce prowadzącej do bazaru natrafilismy na hinduistyczną świątynię Miriammar, która w ten sposób dostała sie w ostatniej chwili do naszego programu.

Znanym juz parkiem przy ulicy naszego hotelu, wsrod machajacej do nas radośnie młodzieży szkolnej, doszliśmy wreszcie na odpoczynek.

czwartek, 28 listopada 2013

Pagody Cholonu i wieczór

Po lunchu z chińskiej tym razem noodle soup z wieprzowiną, niezwykle bogato zdobiona ceramicznymi figuralnymi zwienczeniami pagoda boga mórz Thien Hau oraz boga wojny Hoi Quan Nghia An z nandnaturalnymi figurami jego konia i koniuszego.
Powrót do domu w zwykłej o tej porze ulewie tropikalnej.
Po spakowaniu wieczorny spacer do parku, spotkania z młodzieżą pragnącą szlifowac swój angielski, tańce w parku na podium wsrod wietnamskich par, ostatnie okazje zakupowe na ulicznych straganach, oraz wspólne w pokoju tym razem Asi uczczenie kolejnego - już ostatniego - udanego dnia, przy kolacji złożonej głownie z owoców.

Binh Tay market

Hurtowy market w dzielnicy chińskiej, na dwóch piętrach okalajacych centralny dziedziniec z fontanną. Pełno tu scisku, ale nikt nie ciąga za ręce. Sprzedawcy siedzą w przejsciu przy klitkach swych stoisk i liczą utarg lub wpisują go do kajetu lub jedzą roznoszone na tacach zupki i gadają, lub wreszcie drzemią. Dostawcy i odbiorcy biegają z pakunkami i lądują je na motory i przyczepy. Nad głównym wejściem góruje słynna wieża z zegarem.

Klasztory Giác Lâm i Giác Vien

Niezwykle nastrojowe, zwłaszcza w Giác Lâm rozległe i zdobione wnętrza.
W Giác Vien bardziej ubogo, jako ze i klasztor położony jest w lokalnej ubogiej dzielnicy pełnej zaułków, do niedawna obciazonej ludnością z marginesu.




Krzysztof

Pagoda Giác Lâm


Imponująca rownież jako wieża widokowa, z oltarzykami rożnych świętych na każdym poziomie; opodal grota a'la Lourdes z Lady Budda.

Muzeum Historii Medycyny Wietnamskiej

Niesamowita ekspozycja konieczna do obejrzenia, nie tylko wyposażenia aptek i urządzeń do produkcji leków, ale tez cudownej snycerki drewnianej i inkrustowanych masą perlową pejzaży. Wnętrza i wyposażenie pobierane z całego Wietnamu. Na zakończenie oprowadzania z piękną przewodniczką herbata linh chi oraz możliwość kupna wyciągu z żeńszenia oraz ziolowego preparatu Fitogra dobrego na wiadomoco.







Krzysztof

środa, 27 listopada 2013

Sajgon - środa 3

W drodze przez park obserwowaliśmy wieczorne ćwiczenia stepowania, oraz tai-chi i kung-fu.

Na wystawach nastrój juz przedświąteczny. Obok centralnego marketu uliczne stragany ze szczególnym zainteresowaniem ludności muzułmańskiej.

A w drodze do hotelu gestniejacy wraz ze zmrokiem niewyobrażalny tłum motocykli...

Sajgon - środa 2

W części botanicznej zachwyciły nas kolekcje kwiatów, oraz ekspozycje bonzai i orchidei.
A w czasie wolnym poszliśmy na zupkę Pho z makaronem i owocami morza, aby potem zrobić zakupy spożywcze w markecie, oraz sportowe w ciagu sklepików na zapleczu parku, gdzie sprzedawały całe rodziny, w międzyczasie spożywając posiłki i bawiąc sie z dziećmi.

Sajgon - środa

Dzien zaczęliśmy od zwiedzania Pagody Jadeitowego Cesarza. Byliśmy poruszenie rzeźbami, figurami wielkich strażników, samego Jadeitowego Władcy, a także Boga Podziemi i plaskorzezbami 10 bram piekiel, a także figurkami 12 kobiet, do których młode niewiasty składały prośby o błogosławieństwo macierzyństwa, a młode matki przychodziły z niemowlęciami w podzięce. Poruszeni modlitewnym nastrojem wiernych, skladajacych kadzidla przed oltarzami bóstw, odbierajacych poprzez pocieranie łaski od figur koni mających zapewnić dobry transport do tamtego swiata, i rytuałów mantry śpiewanej monotonnie w rytm drewnianego bębenka przez sześć niewiast w szatach pod przewodnictwem mnicha, zwiedzilismy rownież bogate architektoniczne dachy z rzeźbami dragonow i nie tylko.
Potem udalismy sie do Muzeum Śladów Wojny, gdzie bardzo wiernie ale bez epatowania przedstawiono okrucieństwa wojny i cierpienia Wietnamczyków, a także wyeksponowano amerykańskie maszyny bojowe.
Wreszcie przenieslismy sie na spacer po Ogrodzie Zoologiczno-Botanicznym, założonym w 1864 roku, gdzie piliśmy sok świeżo wyciskany z trzciny cukrowej, oraz podziwialismy kolekcje gadów, ogród małp, wybieg słoni, hipopotamow i nosorożców.

wtorek, 26 listopada 2013

Sajgon w piątkę

No i zostaliśmy "sami" - po odwiezieniu reszty na lotnisko do Laosu wróciliśmy do naszego hotelu i po krótkim odpoczynku ruszylismy odważnie na to pełne szalonego zgiełku miasto. Drobne planowane zakupki owocowe i nieplanowane sportowe (koszulki Adidasa w dobrej cenie 150.000 DNG za sztukę), i tak niesieni od sklepu do sklepu poprzez pełne zgiełku przeplatajacych sie strumieni motorów ulice pełne sklepów i świateł, straciliśmy kierunek wśród tych wszystkich Ding Dongów i Tram Binh Trangów. W końcu naprowadzeni na właściwy kierunek, przedzierając się przez płynący tłum motorów, gestniejacy wraz z wieczorem, zdobyliśmy - jak sądzę - dyplom wyższej szkoły przechodzenia przez jezdnie w stylu sajgonskim.

Wieczorem degustowalismy wietnamski powszechnie znany produkt wyrabiany z ryżu, a nie był to papier; zakąszalismy owocami.

W ramach dokumentacji załączam fotkę z 9 piętra, gdzie nas tym razem rozlokowali.

Wschód słońca nad Mekongiem

Mekong

Po trzech godzinach jazdy głownie autostradą z Sajgonu dotarliśmy do centralnego na Mekongu My Tho, a stamtąd niedaleko do Cai Be. Tu przesiadamy sie na turystyczne lodzie motorowe. Przeplywamy obok przymarlego w porze sjesty targu wodnego, nawiedzamy zakład produkcji cukierków kokosowych, wreszcie docieramy do naszego ośrodka, gdzie po lunchu meldujemy sie w krytych strzechą bungalowach, których wyposażenie nas zadziwilo - ratanowe meble, drewniana (!) wanna w zewnętrznej łazience otoczonej bambusami, ścianki działowe takoż z bambusa, moskitiera na bambusowych sztycach wokół łóżka, ale przede wszystkim prywatny basenik przed każdym domkiem, z czysciutką wprawdzie, ale ciepłą jak zupa wodą.

Zażywamy odrobiny relaksu, po czym zbiórka na rajdzik rowerowy ścieżkami pomiędzy slynnymi tropikalnymi sadami Mekongu, z owocami znanymi tylko z opowieści... tu poznajemy ich wegetację.

Po drodze dodatkowe - poza mijajacymi nas na waskiej sciezce co chwila lokalnymi motorami i rowerami - atrakcje: przejście przez mostek nad mniejszym kanałem i przeprawa promowa przez większy z nich.

W połowie drogi spotyka nas tropikalna ulewa, tak jak poprzedniego dnia; tym razem przeżywamy ją bezpośrednio w przyrodzie. O dalszej jeździe, nawet w pelerynach, nie ma mowy; znajdujemy schronienie w jednym z licznie rozrzuconych wsrod tropikalnej roslinnoscią lokalnych domostw z surowej cegły, gdzie oczywiście panie domu czestuja nas jasminową herbatą.

Kończymy po przejściu ulewy pieszo, prowadząc rowery do przystani, gdzie podbiera nas nasza łódź i zawozi do ośrodka.

Po krótkim odpoczynku kuchnia z ośrodka zaprasza na kurs gotowania; lepimy pierozki do rosolu, rolujemy sajgonki, wreszcie wspoluczestniczymy w przygotowaniu potrawy z wieprzowiny z duszonymi warzywami w sosie słodko-kwasnym. Instrukcje miejscowego kucharza tłumaczone sa przez jednego prowadzącego na francuski, drugiego na angielski, skąd my wyjaśniamy na polski. Pełno zabawy i krzyku przy tym, no i nowe umiejętności opanowane!

Siadamy do kolacji z przyrzadzonych przy naszej lekcji potraw - kolacja uroczysta, bo ostatni wspólny wieczór. Jutro po powrocie do Sajgonu połowa grupy udaje sie do Laosu, a połowa zostaje dokończyć zwiedzanie Sajgonu. Uroczyste toasty zakończyły sie w basenikach przy naszych domkach...

niedziela, 24 listopada 2013

Holandia ?

A wieczorem sie rozpogodzilo, i po kolacji odwiedzilismy ekspozycje tygodnia holenderskiego, tłumnie i hałaśliwie odwiedzaną przez miejscowych, zwłaszcza młodych...

No i juz w Sajgonie!

Cały dzien zwiedzania w upalnym słońcu, a jak weszliśmy zwiedzać Palac Prezydencki, to zaczęła sie tropikalna burza z urwaniem chmury. W strugach deszczu i potokach rzek ulicznych rozcinanych statkami autobusow i motorówkami motocykli, wróciliśmy na bosaka do hotelu pod parasolami hotelowych boysów.

Lecimy z Da Nang do Sajgonu!

sobota, 23 listopada 2013

My Son w ulewie, Hoi An w upale

Widok z naszego hotelu nad Rzeką Księżycową.
Zwiedzamy My Son w strugach deszczu.
Racuszki bananowe - pycha!
W Hoi An zawitalo słońce i upał.
Jutro o świcie do Sajgonu!