czwartek, 17 września 2009

Dzien 15 - odlot

Dzien 15.

Rano sniadanie, pakowanie walizek - jak to zrobic, zeby nie
przekroczyc limitu? Czyzbysmy tyle nakupowali?

Potem przymusowe lenistwo - na basenie, bo na plaze juz nie oplaca sie
isc. Plywamy na materacach, wyrownujemy opalenizne. Rozkoszne
nierobstwo.

O 12 oddajemy klucze, wynosimy walizki do recepcji, i idziemy na
ostatni spacer nad plaze i przekaske przed droga.

Zbiorka bedzie o 15:50, odlot 18:15, przylot do Warszawy juz czasu
polskiego 20:30. Jeszcze tylko dojechac z parkingu 200 km do domu i...
Wreszcie bedzie mozna odpoczac.

Konczymy te wakacje. Zakochalismy sie w Krecie. Staralismy sie
posmakowac jej wszystkie, tak roznorodne oblicza. Chyba w czesci sie
to nam udalo.

Do nastepnego razu!

Krzysztof

środa, 16 września 2009

Dzien 14 - Wieczor u Zorby

Dzien 14 - Garnki

Dzien 14 - Agia Pelagia

Nasze male Elafonisi; do tego prawdziwego nie zdolalismy dotrzec; ale
my tu jeszcze wrocimy!

Krzysztof

Dzien 14.

To juz ostatni przed odlotem, i ostatni z autem, wiec zrobilismy sobie
bardzo relaksowy dzien.

Najpierw do pelnego sklepow i turystycznego zgielku Chersonissos,
gdzie zalatwilismy ostatnie zakupy pamiatkowe i upominkowe. Tam sie
okazalo, ze lewe przednie kolo mi troche puszcza, wiec musialem je
podpompowac na stacji benzynowej. Mam nadzieje, ze nie bede musial
zmieniac.

Potem sie udalismy na upatrzona przeze mnie najdalsza plaze w osrodku
Malia. Plaza zwie sie Agia Pelagia, od nazwy cerkiewki na wysepce
opodal. Druga, blizsza wysepka, polaczona z ladem mierzeja zalewana
falami, po obu jej stronach plytkie piaszczyste zatoczki. Dalej troche
i calkiem juz glebiej. Fala spora, a przy brzegu dno troche z
kostropatymi skalami. Kapiemy sie do upadlego, walczac z falami.
Spacerujemy po wysepce, po plazy, najpierw piaszczystej, potem z
pumeksowymi dziurawymi skalami w roznych kolorach, po ktorych mozna
chodzic tylko w gumowych trepach, az do przystani i mola oraz
nastepnej kapliczki. Byczymy sie na lezakach, wynajetych za drobna
oplata.

Mnostwo okazji do zdjec: piekne kolory morza z falami i nieba z
chmurkami, wyspy, cerkiewka, wznoszace sie spadochrony z amatorami
lotu ptaka, ciagnione za motorowka, stado czapli krazace z ladu na
jeszcze jedna dalsza wysepke, gdzie odpoczywaja i wracaja, mewy,
wreszcie malutkie zimorodki z rudym brzuszkiem i niebiesko-zielonym
grzbietem i dlugim dziobkiem, skaczace po skalkach przybrzeznych,
wypatrujac w wodzie zdobyczy; jeden zawisl przez chwile nad nami jak
koliber, walczac z wiatrem; oniemielismy z podziwu.

Dziewczyny zadowolone z plazy, ale trzeba wracac; dzis sie musimy
spakowac.

Po drodze jeszcze wizyta w hurtowni ceramicznej; cale szczescie ze te
pitosy sa takie duze ;) - ale popatrzec nic nie kosztuje.

Ostatnia kolacja z wylewnymi pozegnaniami u Zorby.

Krzysztof

Dzien 13 - zdjecia 3.

Dzien 13 - zdecia 2

Dzien 13 - zdjecia 1

Dzien 13.

O zbiorowej wycieczce do Samarii juz zapomnielismy, bo sie z niej
wycofalismy. Odstreczyla nas perspektywa tloku wsrod gromady turystow,
atmosfera zbiorowki, a przede wszystkim koniecznosc rannego zbierania
- a wieczorem rozwozenia - uczestnikow z kilku osrodkow rozrzuconych
po drodze, na co sie traci 2 h. Stad wyjad o 5, powrot o 24 - to sie
nie oplaca. W koncu mielismy swoje wlasne autko.

Zamiast do Samarii pojechalismy do wawozu Imbros. Bagatela, do wioski
Imbros skad zaczyna sie zejscie, 150 km od nas. Trase nadmorska
przemierzamy juz trzeci raz, ale dzieki pieknym widokom sie nie nudzi.
Za znanym juz Georgioupolis skrecamy na poludnie i po kretych
podjazdach docieramy do pieknego widoku na Gory Biale - Lefka Ori.

Potem jeszcze mijamy plaskowyz Askifou otoczony gorami, z malowniczymi
ruinami zamku na wzgorzu posrodku doliny.

Pare razy musimy zwalniac, gdyz w cieniu skal przy szosie wyleguja sie
kozy, ktore nic sobie nie robiac z przejezdzajacych aut przemierzaja
leniwie szose.

Wreszcie docieramy do wioski Imbros. Tawerny z ktorych kazda zachwala
mozliwosc parkingu, najlepsze zejscie i posilenie sie przed trasa, co
czynimy.

Zaczynamy schodzic w dol, najpierw szeroka dolina, kamienista sciezka,
raz bezposrednio w lozysku wyschnietej rzeki, raz obok niej. Potem
sciany wawozu sie zwezaja, wznosza stromo w gore, trasa wije sie wsrod
nich; na drodze podziwiamy piekne cyprysy; te w korycie rzeki o
powyginanych konarach po walce z woda ktora tu plynie - pędzi, wali! -
tylko na wiosne, te na stromych zboczach wczepione rozpaczliwie w
skalne sciany.

Sciany zaczynaja stromiec, zblizac sie do siebie tworzac wijacy sie
korytarz skalny, o skalnej wyslizganej posadzce w lozysku rzeki, w
najwezszym miejscu 1,6 m - mozna podeprzec sciany rekami! W jednym
miejscu skaly zamykaja sie nad glowa tworzac łuk!

Dalej dno wawozu sie rozszerza, ale sciany ma nadal wzniosle i strome;
widoki sa majestatyczne.

Spacerujemy wciaz w dol, wciaz po kamieniach, wsrod zielonych drzew
porastajacych z rzadka dno wawozu. Slyszymy beczenie; to stado koz,
ktore zaczyna nam towarzyszyc widocznie oczekujac lakoci, po drodze
wyczyniajac akrobatyczne sztuki stajac na tylnych nogach pod drzewami,
aby dostac sie do nieoskubanych jeszcze zielonych galazek cyprysa.
Potrafia stawac na chybotliwych kamieniach i wspinac na pochyle galezie!

Slyszymy krakanie; para drapieznych ptakow szybuje nad nami lub goni
sie nawzajem. Strzelam szybko zdjecia; w domu rozpoznajemy, ze musialy
to byc orlo-sępy.

Wreszcie - po czterech godzinach niespiesznego marszu - dochodzimy do
tawern powitalnych wioski Komitades u podnoza kanionu; te oferuja
odswiezenie po trasie i kontakt z taksowka odwozaca z powrotem na
gore. Korzystamy z jednego i drugiego; mlody Grek podjezdza opodal
czarnym truckiem Toyota, wsiadamy i po pietnastu minutach popisowej
jazdy wijacymi sie w gore szeroko ulozonymi niekonczacymi sie
serpentynami oferujacymi coraz to piekniejsze migajace za szyba widoki
na zatoke Sfakia, dojezdzamy do naszego auta.

W naszej tawernie ten sam co przedtem mlody i mily, czarno zarosniety
Grek podaje znana nam juz z Arkhanes pite z serem i miodem. Na moje
pytanie - A gdzie orzechy? Usmiechnal sie, poszedl i wrociwszy
przyniosl pare orzechow zerwanych z... drzewa pod ktorym siedzielismy,
rozgniotl je reka o kant krzesla i podal... Powybieralismy kawalki
orzechow i dodalismy do naszego dania - pyszne!

Postanowilismy wrocic wprost do domu. Wrocilismy wczesnie, bo na
siodma. Troche sie chmurzylo, wiec kapiel tylko w basenie, no i
kolacja w najlepszej w Analipsi tawernie Zorba. Panie sobie zazyczyly
specjalnie skomponowany z szefem baklazan podsmazany w ciescie
omletowym, ja jagniecine z rusztu z ziemniaczkami z pieca, do tego
czerwone wino - dzien zostal spelniony!

Szkoda, ze jutro juz ostatni przed wyjazdem... Teczka z planami ciagle
pękata, a czasu juz nie ma... ani ochoty na dlugie przejazdy do
odleglych celow. Dojrzewa w nas niezlomne przekonanie, ze musimy tu
wrocic jeszcze raz!

Krzysztof

wtorek, 15 września 2009

Dzien 12 - Arkhanes

Dzien 12 - Asomatos

Dzien 12 - Vathipetra

Ruiny willi minojskiej na wzgorzu nad dolina winnic.

Krzysztof

Dzien 12 - Moni Angarathou

Dzien 12.

Dzisiejszy dzien uplynal nam na wedrowkach wsrod gajow oliwnych,
winnic, kosciolkow, miasteczek i... garnkow.

Zaczelismy od stolicy garncarstwa Thrapsano, gdzie sie robi male
garnki i wielkie pitosy. W miejscowej cerkwi bylo nabozenstwo swieta
Krzyza - duzo wiernych, brodaci duchowni w cylindrycznych nakryciach
glowy, cerkiew w srodku przystrojona, do nabozenstwa zlozone dary z
plonow: chleb, oliwa, wino, winogrona, owoce, bazylia...

Na srodkowym placyku pod figowym drzewem mezczyzni w kafenionie
rozstrzygaja losy swiata, obok mala cerkiewka z calkiem ciekawymi
freskami...

Jedziemy dalej, do weneckiego klasztoru Agarathou. Idyllyczny spokoj,
architektura z lwem weneckim, we wnetrzu ciekawa ikona z Madonna
karmiaca, na dziedzincu duzo zieleni... i kotow.

Nastepny obiekt to malusienka cerkiewka Michala Archaniola w
Asomatos, do ktorej dojechalismy wiejska waska droga, z freskami z
XIII w., ktore obejrzelismy jedynie przez okienko... Za to w
okolicznych winnicach opchalismy sie winogron zielonych i czerwonych,
duzych i malych, slodkich i kwaskowych, a takze fig zielonych slodkich
jak miod i granatowych jak dzem, do tego dzikie jezyny pelne slonca, a
tuz przy kapliczce orzechy wloskie stracane z drzewa i bite kamieniem,
nabite orzechowym miekkim, swiezo dojrzalym miazszem... nie moglismy
opuscic tego miejsca.

Wreszcie ostatni punkt programu: miasteczko Arkhanes, stolica
przetworstwa winowego, o czym moglismy sie przekonac przeciskajac sie
przez kolejke truckow wyladowanych po przesypujace sie przez brzegi i
obciazonych po uginajace sie osie jasnymi i ciemnymi winogronami.

Po obowiazkowej frappe i soku, wraz z plaskim plackiem - pita
wypelniona owczym serem, na wierzchu orzechy z miodem - pycha, ni to
slodkie, ni to kwasne, pogladajac niezmordowanych mezczyzn w
kafenionach wymachujacych pracowicie sznureczkami koralikow i
dyskutujacych na pewno o przyszlosci swiats - ruszylismy na spacer do
lokalnej cerkwii, pieknie polozonej na centralnym placyku, niestety
tez juz zamknietej.

Dzien zamknelismy kapiela w basenie i poszukiwaniem alternatywnych
tawern w Analipsi.

Dzien troche ulgowy (tylko 100 km), ale bardzo piekny.

Krzysztof

poniedziałek, 14 września 2009

D11 - Agia Deka

D11 - Matala

D11 - Agios Pavlos

D11 - Vrondisi

D11 - Zaros

D11 - Gortyna

Dzien 11.

Co za dzien!

Przede wszystkim pogoda sie juz ustalila na poprawna. Slonce, troche
chmurek i nie za duzo upalu.

Cel: plaza Matala w zatoce Messaras na poludniowym wybrzezu. Jedziemy
w strone Heraklionu i tam skrecamy na poludnie.

Po drodze:

Agia Deka - tam kosciol 10 meczennikow scietych mieczem, piekne ikony,
sam kosciol do polowy zaglebiony w placyk;

Gortyna - 1 km dalej, ruiny miasta rzymskiego ze swiatynia Tytusa
(nominowanego przez Pawla), niewielkim amfiteatrem, kodeksem praw
wyrytym na murze, agora i akropol na wzgorzu ktory juz pominelismy;

Stamtad na polnocny zachod do Zaros, gdzie nad jeziorkiem z hodowla
pstragow u podnoza gor liczne tawerny; tam relaks na mrozona kawe i
sok wyciskany z pomaranczy, potem podejscie sciezka gorska wsrod
zapachow dzikiej szalwii i herbaty gorskiej do wejscia kanionu Gafari
prowadzacego w majestatyczne gory Psiloritis; u jego wejscia na
przeciwnym zboczu olbrzymi klasztor Agios Nikolaos, wygladal na nowy;

Dalej dwie perelki: klasztory XIV w. Moni Vrondisiou i Moni
Valsamonero, pierwszy z fontanna z plaskorzezba Adama i Ewy przed
wejsciem, pieknym dziedzincem, jedna cerkiew z dwiema nawami - starsza
nizsza i nowsza wyzsza, ze slicznymi freskami, druga malutka kapliczka
na uboczu; ten drugi znaleziony po bladzeniu ciasnymi uliczkami
Vorizia niestety juz zamkniety - sa tam freski podobno samego El Greco;

W drodze nad morze byly jeszcze ruiny minojskiego palacu Agia Triada i
miasta Faistos, ale tu niestety wiekszosc obiektow jest czynna do
15:00 - potem jest sjesta, a potem nocna fiesta - wiec tylko malutki
Agios Pavlos z X w. z czworokatnym baptisterium z IV w., i juz prosto
na plaze!

Plaza Matala slynna z tego ze polozona przy scianie pionowej osadowej
skaly z licznymi pieczarami, zostala przez nas uznana za
przereklamowana. Niewielka, z szarego grubego zwirowatego piasku,
strome zejscie do wody z brylami kamieni o ktore latwo bylo pokaleczyc
nogi, tym bardziej ze woda chyba po ostatnich deszczach i burzach byla
nieprzejrzysta, a fala spora. Tym niemniej nakapalismy sie do syta i
naodpoczywali na lezakach - bo slonce juz nie opalalo za mocno - aby
nabrac sil przed droga powrotna.

W miejscowosci Pitsidia tuz za Matala zjedlismy obiad, i pognalismy do
domu. W Heraklionie natrafilismy na korek wjazdowy spowodowany jak sie
okazalo odpustem w lokalnym kosciele, potem nas jakos GPS zamiast
wprowadzic na autostrade to wepchnal do miasta i mielismy okazje
przejechac wieczorowa pora przez samo centrum Heraklionu;

Wreszcie, tym razem droga nadmorska, dotarlismy do domu...

Krzysztof

niedziela, 13 września 2009

Dzien 10.

Dzien urlopu od urlopu, bo:

- znow do poludnia padal deszcz, chwilami ulewny, podobno juz ostatni;

- z powodu tego deszczu przelozyli na wtorek impreze na Samarie, na
ktora bylismy zapisani;

- z powodu imprezy na Samarie, na ktora bylismy zapisani na sobote,
mielismy zaplanowana przerwe w uzytkowaniu samochodu;

- spedzilismy reszte dnia na spacerach wzdluz plazy (kapac sie nie
bylo mozna choc sie juz rozpogodzilo ale plaza byla mokra i fala
duza), do wioski Analipsi, spelnianiu planow zakupowych, rozmow z nowo
przybylym turnusem o pogodzie;

- wieczor tradycyjnie w tawernie Zorby.

I to by bylo na tyle. Kiedys nawet na urlopie trzeba odpoczac. Zdjec
tez nie bedzie.

Krzysztof

sobota, 12 września 2009

Dzien 9 - zdjecia

Po sasiedzku w kafejce mam lepszy internet, wiec uzupelniam.