czwartek, 11 września 2008

Dzien 23 - zdjecia.

Zgodnie z zapowiedzia, zalaczam wybrane zdjecia z Pszczyny, chociaz troche off-topic.

niedziela, 7 września 2008

Dzien 23.

Juz wreszcie z domowego komputera.

Nocleg byl zgodnie z planem w Pszczynie, tylko zamku ksieznej Daisy nie zwiedzilismy, bo byl otwarty od 10, a nam bylo pilno do domu. Tylko poranna msza, troche zdjec (beda potem) i w droge.

Obiad w Lodzi u przyjaciol ktorzy w pierwszej wersji mieli z nami jechac i byli z nami obecni wirtualnie dzieki blogowi, i zaprosili nas na krotki odpoczynek w trasie.

Wreszcie wieczorem odebralismy psa spod opieki i dotarlismy do domu w Bialymstoku o 23.

Calosc trasy wyniosla 5000 km.

Wszystkim czytelnikom serdecznie dziekujemy za towarzyszenie, zwlaszcza tym co sie wpisali.

Po uzupelnieniu o zdjecia i dodatkowe wspomnienia bedziemy publikowac rowniez na forum. Ale to troche pozniej, bo na razie wessa mnie zaleglosci sluzbowe.

Dobranoc.

sobota, 6 września 2008

Dzien 22.

Wyjazd dobiega konca.

Po autostradzie wzdluz Balatonu jedziemy zwykla szosa do uroczego Gyor, ktore warte jest osobnej wizyty. Robimy pamiatkowe i winne zakupy najpierw - o 13 wszystko sie zamyka! W tropikalnym upale zwiedzamy starowke pelna zabytkow, zalujac ze nie mamy wiecej czasu. W ramach ostatnich przyjemnosci fundujemy sobie bombe lodowa w kawiarni na rynku pod katedra, gdzie akurat zaczynal sie festiwal palinki.

Potem autostrada do Bratyslawy, na stacji benzynowej podbieramy studenta ktory wraca znad Balatonu, i podwozimy go prawie do Pszczyny, gdzie w ryneczku znajdujemy nocleg w Pansjon Retro za 150 PLN ze sniadaniem.

Jutro ostatni dzien.

Dzien 21.

Jeszcze troche zwiedzania.

Poranny spacer po Mostarze - Ela zdecydowala sie na szal.

Przejazd sliczna dolina Neretwy.

Pita spod saca w przydroznym zajezdzie.

Fascynujace ale troche zapuszczone Jajce: wodospad pod miastem, wyniosle mury z ruinami twierdzy, drewniany meczet Samica, zaulki rzemieslnicze w podgrodziu.

Przejazd dolina Vrbas ktora moze miejscami konkurowac z kanionami Tary albo Pivy.

Posilek przed granica w zajezdzie; jeden schabowy wystarczyl na nas dwoje (to tu norma).

Jazda do oporu przez Chorwacje i Wegry az zatrzymalismy sie o 23 w motelu pod Balatonem.

czwartek, 4 września 2008

Dzien 20 - zdjecia.

Zalaczam wybrane zdjecia.

Dzien 20.

Krotko, bo w trasie:

- nowa droga z Herceg-Novi do Trebinje, platna po czarnogorskiej stronie 3€, ale omija Chorwacje, kolejki na granicy i jest naprawde porzadna;

- zwiedzamy Trebinje - stare mlyny nad woda, starowka z waskimi uliczkami;

- jedziemy do Stolac, gdzie posrod steckow (nagrobkow) bogomilskich czujemy sie troche jak na Wyspie Wielkanocnej; spotykamy mlodych turystow z Belgii, ktorym polecamy Perast;

- zbaczamy do urokliwego Pocitelj, gdzie zjadamy kevabcici z podsmazanymi warzywami, potem podziwiamy stare miasto muzulmanskie i nawiedzamy meczet;

- wreszcie Mostar (niestety Blagaj ze zrodlem Buny zostawiamy na nastepny raz), gdzie zaczynamy od znalezienia kwatery z garazem dla auta, aby spac spokojnie;

- wieczorem zdjecia slynnego mostu przy zachodzacym sloncu, podziwiamy mostarskiego skoczka (jest dokumentacja);

- blakamy sie po uliczkach wybrukowanych wyslizganymi kamyczkami wsrod straganow z pamiatkami i kafejek, dochodzimy do glownego meczetu;

- w drodze powrotnej kawa po turecku z tygielka z obowiazkowym rahat lukum, towarzyszy nam zawodzacy spiew derwiszowego zebraka;

- wreszcie na kwatere po pelnym wrazen dniu, a na dobranoc spiewa nam muezzin.

środa, 3 września 2008

Dzien 19.

Jeden z najpiekniejszych dni - zapowiadana wycieczka z Herceg-Novi motorowka do Blekitnej Groty, do austriackiego Fortu Mamula oraz na odosobnona plaze gdzie poczulismy sie prawie jak na Karaibach.

W drodze powrotnej mozaiki w Risan, podwieczorna pozegnalna sesja zdjeciowa w Perascie, wreszcie wieczorna pozegnalna kolacja z ryba sola ktora okazala sie byc podobna do fladry tylko jeszcze lepsza.

Jutro w droge do Mostaru, przez Trebinje nowa droga bezposrednio do Bosni, otwarta miesiac temu.

Dzien 18.

Krotko, bo konczymy pobyt.

Zwiedzanie Kotoru to niekonczace sie pasmo pieknych kosciolow i malutkich kosciolkow i cerkiewek, uliczek, zaulkow, portali, detali, kafejek, knajpek, balkonow, rozwieszonej bielizy, nad tym wszystkim goruja gory ze skalami, cyprysami i wszechobecnymi murami ciagnacymi sie do twierdzy. Rece bola od podnoszeniaa aparatu do gory. Kotor podobal sie nam bardziej niz kiedys Dubrownik.

Po powrocie wejscie (Ela tez) na wieze kosciola w Perascie, skad nowa seria zdjec.

Wieczorem kolacja w nowoodkrytej knajpce na drugim koncu miasteczka; tym razem kalmary nadziewane krewetkami.

wtorek, 2 września 2008

Dzien 17.

W Virpazarze budzily nas koguty, w Perascie budza nas dzwony - najpierw od sv.Nikola, potem z wyspy.

Dzis obiecana przez syna wlasciciela przejazdzka na wyspy. Lodka z silnikiem, zabieramy sprzet - my aparaty, nasz przewoznik wedke aby nie proznowac czekajac - i plyniemy.

Tylko jedna z wysp sie zwiedza, Gospa od Skrpjela - Matka Boska ze Skaly. Wyspa jest sztuczna, wlasciwie taki placyk wymurowany na wodzie, na nim harmonijny w ksztalcie kosciolek z niebieskimi kopulami. Kosciol pelen freskow, przedzielonych pasmem srebrnych tarcz wotywnych, z klasycznym dla tego regionu oltarzem. Jest tez male muzeum kosxielne z antycznosciami z czasow rzymskich. Na wyspe przyjezdza wycieczka za wycieczka, najpierw rosjska, potem wloska. Wreszcie odplywamy, okrazamy druga wyspe i wracamy na lad, aby udac sie tradycyjnie na kawe.

Drugi punkt programu dziennego to wycieczka do Herceg-Novi - niby niedaleko (30 km), ale okraza sie wieksza czesc zatoki, caly czas na ograniczeniach 40-50, gora 60, bo miejscowosci plazowe - godzina drogi. Znajdujemy droge do centrum, parkujemy jeszcze przed platna strefa. Idziemy podziwiajac tropikalna roslinnosc - palmy, bananowce, figowce, glicynie, rosnace na ulicy, miedzy domami, w slicznym parku mijanym po drodze. Po schodkach w dol, kolo wynioslej twierdzy z ciemnoszarego kamienia, schodzimy do portu pelnego wszelkiej masci motorowek, zaglowek i luksusowych jachtow, chcac ustalic mozliwosci rejsu do slynnej Blekitnej Groty.

Na regularny rejs jest juz za pozno, zreszta nie bardzo by nam on odpowiadal - stateczkiem moze zbyt duzym zeby wplynac do srodka, wraz z pobytem na plazy na wyspie 6 h, od 10 do 18, za 20€. Zgadzamy wstepnie prywatnego przewoznika z motorowka na srode; krotki posilek (czarne risotto) w knajpce portowej i ruszamy na zwiedzanie starowki.

Rozpalone sloncem mury i ciagle wedrowki po schodkach w gore nie ulatwiaja nam tego. Po minieciu placyka z kosciolem sw.Hieronima otoczonym palmami i cedrami, dochodzimy do unikalnie pieknej choc niewielkiej cerkwi sw.Michala Archaniola, calej wsrod palm, z czterema mini-minaretami po rogach, z piekna rozeta i portalem wejsciowym z wdzieczna mozaika zamyslonego patrona.

Juz tylko przejscie w bramie slynnej wiezy zegarowej Sat-Kula, kawka pod parasolami i wracamy przez park tropikalny do auta. Zasluzylismy na kapiel - jedziemy na okrzyczana plaze Igalo. Trzeba okrazyc cale miasto, bo ulica przezen jest jednokierunkowa, wrocic na trase i zrobic petle do nastepnej miejscowosci.

Plaza jest okrzyczana, bo cala betonowa, gdzieniegdzie skape zatoczki z bialym zwirkiem, cala wypelniona tlumem wczasowiczow glownie z wycieczkowych hoteli, nigdy w zyciu bysmy sie nie zgodzili na takie wczasy. Jedyny plus to kapiel - dno jest rowne, piaszczyste, daleko mozna isc bez zanurzenia, plywamy do woli ale na zmiane w obawie o nasze tobolki. W drodze do auta Ela znajduje wsrod pamiatek sliczna bransoletke z brazowych muszelek.

Jeszcze raz obowiazkowy przejazd jednym kierrunkiem przez miasto, droga przez Bijela i Risan, wreszcie na wieczor zjezdzamy do Perastu. Kolacja juz drugi raz w cieszacej sie najlepszym chyba powodzeniem restauracji Nautilus nad woda, tym razem o zmroku, tym razem zupka kremowa z rakow, tym razem sola alla milanese z siekanymi migdalami, do tego warzywa grilowane, tym razem bialy crnogorski krstac, tym razem tez jestesmy szczesliwi.

poniedziałek, 1 września 2008

Dzien 16.

Dzis dzien pelnego lenistwa, dzien w ktorym nie ruszalismy samochodu.

Po sniadaniu (jajka na bekonie korzystajac z zakupow w sklepiku opodal) idziemy na 10 na msze, wreszcie katolicka choc po serbsku. Z kazania duzo rozumiemy, staramy sie wlaczac w spiewy psalmow, ale gdy zaintonowano piesn "Barka..." po serbsku, to lzy stanely nam w oczach i staralismy sie ja spiewac jak najglosniej i najpiekniej... po polsku.

Potem slodkie lenistwo: kawa w kafejce saczona przy rozmowie z przygodnymi turystami z Polski, wreszcie zbieramy sie na plaze. Jest to kapielisko przy barze na koncu miasteczka, z betonowym nabrzezem na ktorym sa stoliki, a nad sama woda mozna rozlozyc recznik i wslizgiwac sie po kamieniach do wody ile dusza zapragnie.

Kapiemy sie z rozkosza, w pelnym sloncu, z wyspami klasztornymi i gorami Kotoru w tle, slona woda cudownie wynosi, drobna falka nie przeszkadza zbytnio plywac. Kapiemy sie i opalamy na zmiane do woli.

Wreszcie kolo czwartej mamy dosyc i wybieramy sie na spacer po miasteczku. Pomiedzy gorna szosa a dolnym nabrzezem rozpieta jest siec schodkowych uliczek rozgaleziajacych sie do posesji z wszechobecnego bialego lub kremowego kamienia. Bladzimy bez celu, podziwiajac kamienne obramowania okien, wsporniki balkonow, zwienczenia portali, przetykane pnaczami winorosli i krzewow kwietnych, ktore Ela bezblednie rozpoznaje.

Czas zaklety w kamieniu. Szesnascie crkvi i kapel, czyli kosciolow i kaplic. Kilkanascie rezydencji patrycjuszowskich niegdys swietnych rodow, ktore teraz sa w roznym stanie, zwlaszcza po nie tak dawnym trzesieniu ziemi (1979). Jedna z nich, wraz z sasiadujacym slicznym kosciolkiem, odrestaurowywane z funduszy Unesco. Gdzies wysoko sliczny balkon z kuta balustrada na szczytowej scianie rezydencji bez dachu, godny Julii i Romea, ale nikt nan nie wejdzie, bo z tylu przeswituje niebo. Czas, ktory zatrzymal sie w miejscu o 16:05 w roku 1691, jak widac na zegarze z wiezy kosciola.

Wieczorem idziemy na kolacje do restauracji na tarasie nad woda, z wyspami klasztornymi w skrzacej wodzie zachodzacego slonca w tle. Dorsz w sosie prowansalskim dla Eli, zapiekane kalmary nadziewane szynka i srerem dla mnie (i tak sie wymienialismy), do tego ziemniaczki ze szpinakiem oraz grecka salatka z serem feta i oliwkami, wreszcie crnogorski chardonnay dopelnily dnia.

niedziela, 31 sierpnia 2008

Dzien 15.

Pozegnalismy Virpazar i pojechalismy.

Najpierw Cetynia, standardowe zwiedzanko na srednio zaawansowanym poziomie: dwa monastyry (trzeci zamkniety), palac krola Nikoli w grupie z przewodniczka po serbsku (coraz wiecej rozumiemy), Biliarda - tylko makieta Czarnogory, tu dopiero widac jaki to gorzysty kraj, przerwa na kawe, spacer po miescie - secesyjne poselstwa rosyjskie i francuskie. Zrezygnowalismy ze skarbca monastyrskiego, bo nie mogla sie zebrac grupa (choc probowalismy sie dolaczyc do rosyjskiej wycieczki, gdzie poznalismy mila pare z Kijowa) - wreszcie w droge.

Po przygrywce wspinania sie serpentynami pod gore zjazd w doline, gdzie w Njegusi tradycyjny prsjut (szynka jak hamon serano iberico) i gorski syr (jak nasz z Korycina). Duzo ludowych restauracji z kelnerami z angielskim; zrobilismy tez zapasy do domu.

Moj plan maksimum zaliczenia w drodze do Kotoru rowniez mauzoleum na szczycie Jezerski Vrh zostal po krotkiej naradzie skrocony i slusznie, bo nie zdazylibysmy na cudne widoki Boki Kotorskiej.

Znow mozolne wspinanie sie pod gore, wstegi serpentyn jakby zlozone przez gimnastyczke tanca w tej kategorii, wreszcie wyjezdzamy na krawedz i jestesmy olsnieni widokami Boki Kotorskiej w opadajacym sloncu, potega gor ja otaczajacych, srebra i zlota rozlanego po zatoce, malowniczej drogi z tunelami, porazeni przestrzenia ktora nas otacza.

Scigamy sie z grupa mlodych kolarzy rosyjskich, z ktorymi na kazdym zakrecie gdy sie zatrzymujemy, wymieniam zabawne uwagi. Wreszcie - po otwarciu sie pelnego widoku na zatoke i slynny trojkat przystani w Kotorze - zaczyna sie zjazd w dol niekonczaca sie seria sepentyn, ale ta droga jest swietnie przygotowana, szeroka, z wywinietymi agrafkami zakretow, bezpiecznym murkiem na poboczu i biegnie wsrod lasu, tak ze nie czuje sie wysokosci.

Wreszcie ostatnie zakrety, podziwiamy wyniosla skale na ktorej jest twierdza, az docieramy do portu w Kotorze, glownej promenady z palmami, zgielkiem aut i turystow. Jedziemy dalej, mijamy Dobrote, nastepne osady, wypatrujac ogloszen noclegowych, ale lokalizacje przy szosie sa niezachecajace. Wreszcie przed Perastem szosa podaza w gore omijajac miasteczko, a my skrecamy czujnie w lewo za brazowa strzalka krajoznawcza: to tu!

Przejezdzamy ulica tuz nad morzem do polowy miasteczka mijajac sie z autami z naprzeciwka i wieczornymi plazowiczami, parkujemy, wyruszamy w poszukiwaniu noclegu i za kosciolem znajdujemy strzalke Sobe-Rooms po schodkach w gore. Tu nie ma uliczek miedzy domami, tylko kamienne schodki!. Zgadzamy cene za romantyczny apartamencik z sypialnia na antresoli, zbudowany w nowej czesci domu przylegajacej do starych murow z wszechobecnego bialego kamienia, z widokiem z okna na slynne wyspy klasztorne, z obietnica wniesienia bagazy i darmowej wycieczki motorowka wlasciciela na wyspy: 40€ (w sezonie bylo 60€).

Czujemy sie tak jakbysmy po 2 tygodniach, 3000 km, 10 monastyrach, pieciu kanionach, gorach, jeziorach i dolinach, niezliczonej ilosci zakretow, wreszcie dotarli do celu naszej wyprawy. Szkoda, ze zostal sie tylko ostatni tydzien, lacznie z powrotem do kraju.

sobota, 30 sierpnia 2008

Dzien 14 - zdjecia.

Zalaczam wybrane zdjecia.

Dzien 14.

Krotko, choc dzien byl dlugi.

Wyjechalismy wczesniej niz zwykle, bo okolo osmej, na slynna droge wzdluz jeziora Szkoderskiego, wymarzona jak basn, basniowa jak marzenie, w kierunku Murici, potem Ostros, Vladimir. Droga trudna, wijaca sie po stromych wzgorzach, waska, asfalt choc polatany ale kompletny, wysilek nagrodzony nieziemskimi widokami jeziora w upalnym i parnym sloncu ktore rozlewa srebro na jego powierzchnie. Podziwiamy wyspy z klasztorami, mijamy wioski z minaretami, slyszymy spiew muezzina, potem dla odpoczynku troche odbijamy od gorzystych krawedzi i jedziemy przez gaje imponujacych kasztanow jadalnych. W Ostros w Restoran Razaf kelner podaje MNIE PIERWSZEMU kawe! W kafejce - podobnie jak po stronie albanskiej (kafejki to chyba najczestszy tu lokal) - siedza sami mezczyzni, ani jednej kobiety, i zawziecie gadaja, plotuja, przekrzykuja sie jak przekupy! Ela czuje sie troche nieswojo. Dalej slynny zakret na wzgorzu Rumija w kierunku Vladimir, z widokiem z jednej strony na Szkoderskie, z drugiej na doline rzeki Bojana i strone albanska. Tam spotykamy jadaca w przeciwna strone pare z Bialegostoku, z ktora wymieniamy wrazenia.

A teraz juz naprawde krotko, bo pakujemy sie w dalsza droge:

- kolejka do odprawy granicznej do Albanii ok. 1 h;
- mijamy twierdze Razafa na wzgorzu i jedziemy do Szkodry;
- bladzimy troche po miescie szukajac sklepu z alkoholami;
- Albanczycy bardzo uprzejmi, wszedzie pokazuja droge choc w nieznanym jezyku;
- wreszcie kupujemy zapasy Skanderbeu, i wracamy do twierdzy Rozafa, gdzie wjezdzamy brukowana stoma droga na szczyt i zwiedzamy zamek kojarzacy nam sie ze Spiszem w kapiacym z nieba upale;
- wyruszamy w droge powrotna na polnoc;
- na przedmiesciach Szkodry w przydroznej kafejce kelnerzy daja nam za ostatnie leki dwie zamiast jednej kawy, i do tego z woda z lodem;
- dojazd fatalna droga caly czas polatana do granicy, przez miasteczka w ktorych podziwiamy albanskie kontrasty;
- znowu czekanie na granicy, bo akurat zmiana celnikow;
- jazda na skroty nieoznakowana droga z Tuzi do Golubovci, wreszcie powrot do Virpazar;
- kapiel i kolacja z zapasow dietetycznego grysiku z rosolkiem, bo na pojscie do miasta nie mielismy juz sily;
- zasypiamy z widokami Szkoderskiego przed oczami.

No coz, mialo byc krotko - ale tyle wrazen.

piątek, 29 sierpnia 2008

Dzien 13.

Na sniadanko grysik dla niemowlat i w droge - do monastyru Ostrog!

W Czarnogorze jest wszedzie blisko, a dzieki pieknym widokom droga uplywa ciekawie, jedynie rejon Podgoricy jest plaski i nieatrakcyjny.

Dojechalismy predko do Danilovgradu i potem az pod Niksic, tak aby tuz za tunelem skrecic w prawo i zobaczyc slynny Carev Most z 1896 r. Wyglada rzeczywiscie imponujaco, odchodzi w bok od drogi ktora dojechalismy, wiec skrecilismy nan specjalnie, aby sie nim przejechac, ploszac po drodze chmary ptakow z okolicznych lak ktore krazyly nad nami jak z filmu Hitchcocka.

Dalsza droga od mostu w strone monastyru - rzadko uczeszczana - o fatalnej popekanej nawierzchni, choc bardzo malownicza, ale zapomniala ze kiedys byla asfaltowa. Ominelismy na wzgorzu wioske w ktorej chyba wszystkie posesje byly opuszczone, przejechalismy nad torem kolejowym ktory biegl pod nami w tunelach, i po 10 km dotarlismy do wlasciwej drogi do monastyru.

Tu juz droga lepsza, ale tylko poczatkowo, za chwile bardzo kreta, waska i stroma, z betonowo wykonczona krawedzia tuz nad przepascia, na ktora trzeba bylo nieraz najezdzac prawym kolem przy mijaniu aut zjezdzajacych z gory. W polowie drogi utknal zjezdzajacy autobusik, ktoremu pekla opona - auta omijaly go na zmiane. Wreszcie plac z pamiatkami i kafejkami, potem plac dolnego monastyru, spojrzenie w gore i decyzja: jedziemy dalej!

Droga na gorny wlasciwy monastyr byla nawet lepsza niz ta dolna, i wkrotce skierowano nas na parking przed koncem drogi, tak ze ostatnie dwa zakrety pokonalismy po schodkach w poprzek zakretow jak prawdziwi pielgrzymi. Po wejsciu monastyr rzeczywiscie przedstawia sie imponujaco, wklejony w skale. W kolejce pielgrzymow nawiedzilismy najwazniejsze pomieszczenie z miniikonostasem i trumna ze szczatkami sv.Vasilija, przy ktorej mnich daje ucalowac krzyz. Potem schodami na gore, poprzez pietra mieszkalne michow, az na najwyzsza wieze, skad zdjecia i krotka modlitwa. Wreszcie na dol do wyjscia i to juz wlasciwie wszystko.

Wczesniej, po minieciu Carev Most, a potem po zjechaniu z monastyru do pamiatek dopadla nas ulewa i nawet burza gradowa z piorunami ktora caly czas krazyla wkolo nas. Temperatura spadala z dusznych 32 do rzeskich 14 stopni w ciagu kilkunastu minut. Pomimo ulewy obserwowalismy na przeciwleglym zboczu unoszace sie dymy tlacych lasow.

Zjedlismy na obiad zupke cieleca w restauracji Konoba na koncu drogi dolnej, ja zamowilem jeszcze kotlet Karadzordzije - zawijany sznycel nadziewany twarogiem, zapanierowany i zapekany, na pewno bardzo dobry, ale zbyt wymagajacy dla mojego skolatanego zoladka. Wychodzac spotkalismy obladowanych plecakami i namiotami dwoch chlopakow z Polski, ktorzy podrozowali po Macedonii i Albanii od poczatku sierpnia i szukali okazji podwiezienia do kanaku - domu pilegrzyma powyzej dolnego monastyru. Niestety, tylko wymienilismy wrazenia i pojechalismy dalej.

Droga powrotna minela szybko, po minieciu Podgoricy podziwialismy cora czestsze cyprysy i pinie rosnace na przydroznych polach i gorach. W Virpazarze jeszcze zrobilismy wieczorny spacer - coraz bardziej nam sie on podoba, w licznych knajpkach tetni zycie, a wieczorem do snu sluchalismy nawet kameralnego trio jazzowego!

czwartek, 28 sierpnia 2008

Dzien 12.

To nie byla woda z Virpazaru, tylko owoce ktore kupilismy wracajac z Rijeka Crnojevica w Golubovci. Ele tez 'trafilo', tylko dopiero od rana. Julia z hotelu we Vranjina ktory opuszczalismy, uswiadomila nas ze w okolicy Podgoricy panuje wirusowa epidemia. W Virpazar gdzie sie przenieslismy nabylismy w Domie Zdravija amixiciline i inne leki ktore nam poradzono i lezelismy plackiem od czasu do czasu wstajac z koniecznosci, az do szostej.

Wreszcie krancowo oslabieni (Eli doszla fatalna migrena), zdecydowalismy sie pojechac do Golubovci na pogotowie - Hitna Pomoc. Tam nas zbadal mlody lekarz z angielskim, udzielil rad co do lekow i diety, oraz zaordynowal na wzmocnienie zastrzyk dozylny z glukozy z mikroelementami. Potwierdzil, ze w rejonie Podgoricy notuje sie 200-300 przypadkow zatruc tygodniowo, i ze jest to epidemia o nieznanych przyczynach. Zaplacilem od glowy po 42€, mam nadzieje ze mi to Hestia gdzie wykupilem ubezpieczenie wyjazdowe, zwroci.

Tym niemniej juz z rana moge stwierdzic ze noc mielismy spokojniejsza, czujemy sie duzo lepiej, sily wrocily, poranek w Virpazar z piejacymi kogutami jest sliczny, i planujemy dzis wycieczke do monastyru Ostrog.

Nasz nowy apartament - jeden z czterech na pietrze (jest jeszcze drugie) jest wrecz luksusowy, lozko dla dwoch + wersalka, razem moga spac 4 osoby, w rogu kuchenka z wyposazeniem, zlew, lodowka, TV+DVD, oczywiscie klima co przy tropikalnych upalach jest istotne, no i lazienka z prysznicem kolumnowym jaki sam bym chcial miec w domu. Dla 4 osob wychodzi po 10€, wiec korzystne sa wyjazdy zbiorowe! Wlasciciel z matka mieszkaja w tradycyjnym bidnym mieszkanku na dole; matka wysiaduje na moscie nagabujac turystow na nocleg tak jak i nas skaptowala, a jej wnuk z angielskim sluzy jej pomoca w razie potrzeby.

Virpazar rozbudowuje sie na potege, co widac na zdjeciu. Jest to sliczne i chyba niedoceniane w turystyce miasteczko, swietna baza wypadowa w urokliwe blizsze i dalsze okolice.

środa, 27 sierpnia 2008

Dzien 11.

Dzis znowu krotko, bo zmieniamy miejsce postoju:
- sniadanie w restauracji przed twierdza Lesendro;
- przejazdzka motorowka 1h 60€ po szuwarach zachodniej czesci jeziora, cudnie! Ela dostala biala lilie;
- wycieczka do Rijeka Crnojevica - serpentynowa droga pod gore z cudnymi coraz wyzszymi widokami na Virpazar i Szkoderskie;
- spotkanie z niefortunna para turystow, co wybrali sie pieszo z Rijeka do Virpazar i w polowie drogi zrezygnowali podwozimy ich z powrotwm, ciekawa rozmowa po drodze;
- odpoczynek w kawiarence przy Stari Most (autostopowicze stawiaja), gdzie jest kapielisko, chlopcy skacza do szmaragdowej toni wodnej, a dziewczyny ich podziwiaja;
- spacer po spalonej upalem wiosce i dalej prze tropikalne zarosla, opuszczone zabudowania w strone zrodel rzeki;
- powrot do wioski, cudowna, orzezwiajaca kapiel;
- przejazd stara szosa w strone Podgoricy, niekonczaca sie seria zdjec przy slynym meandrowym zakrecie Rijeka Crnojevica; jeden z piekniejszych widokow swiata;
- powrot do Virpazar przez Podgorice, pyszna kolacja rybna w hotelu Pelikan, wieczorny spacer po miasteczku, decydujemy sie na zmiane lokalizacji do kwatery prywatnej po 40€ za apartament, troche drozej, ale bezsenna noc w upale i halasie we Vranjina nam dokuczyla.

P.S. Nie pijcie wody z kranu na ryneczku Virpazar. Noc byla bezsenna; caly pyszny obiad poszedl sie czesac na obie strony. Moze jakos bede zyl.

wtorek, 26 sierpnia 2008

Dzien 10.

Sniadanko, pakowanko, pozegnanko i w droge! Durmitor zegnal nas chlodna pogoda, ale w trakcie dnia i trasy na poludnie sie rozchmurzalo i znow bylo upalnie.

Zjezdzamy Tara i jeszcze zdjecia miejsc ktore przedtem nam umknely: fantastyczny przelom rzeki. Potem predko Mojkovac, Kolasin, i juz jestesmy w kanionie Moracy - jeszcze potezniejszy niz Tara, o scianach skalnych tak masywnych i poteznych, ze nie sposob ich oddac na zdjeciu. Samo lozysko rzeki biegnie w korycie wymytym w skale, o pionowych, a nawet podcietych brzegach. Nad nim olbrzymie, jednolite masywy skalne i lasem pokryte gory. Niezliczone mosty i tunele, okazja do slicznych ujec na postojach. Ciezarowki za ktorymi trzeba wlec sie kilometrami zanim trafi sie okazja wyprzedzenia. Wrazenia zostaja na zawsze.

Zatrzymalismy sie oczywiscie przy monastyrze Moraca tuz z lewej strony drogi i podziwialismy harmonie ksztaltow architektury oraz bogactwo freskow w glownej cerkwii sw. Bogurodzicy oraz malej cerkiewki sw. Nikola. Krotki posilek w podcieniach zadaszonych law dla pielgrzymow, podgladanie brodatych mnichow rozmawiajacych z wiernymi na pewno o wierze i popijajacych Niksicko piwo, i dalej w droge!

Szukamy na mapie odnogi do kanionu Mrtvicy, przy drodze nie ma zadnych oznaczen, nazwy miejscowosci nie da sie zlokalizowac, wreszcie stwierdzamy ze przejechalismy o jeden most za daleko i zatrzymujemy sie na wielkim parkingu na zakrecie przed tunelem, robiac ostatnie zdjecia kanionu Moracy. Mimo znuzenia upalem decydujemy sie wracac, tym razem z asysta Oziego, ktoremu od rana dalem wychodne. Trafiamy na wlasciwe miejsce; trzeba bylo tuz przed mostem nad Mrtvica - doplywem Moracy - zatrzymac sie i zejsc albo nawet zjechac waska afaltowa droga ostro w dol, potem przez mostek stalowy, ale wykladany deskami (uwaga na gwozdzie!), i przy strzalce (ach, wreszcie jakas informacja) waska sciezka wsrod krzewow skrecic najpierw pod gore, potem wzdluz rzeki Mrtvicy o przeczystej wodzie i nurcie szemrzacym po kamieniach i glazach, po 20 min. marszu dojsc do istnej perly - most kamienny Danily Niegosza, ktory polecil zbudowac go dla uczczenia swej matki 150 lat temu.

Jestesmy urzeczeni harmonia jego ksztaltow, nasza samotnoscia w tak urzekajacym miejscu, upalem zachodzacego dnia, a przede wszystkim niewiarygodna czystoscia i cudnym butelkowo zielonym kolorem glebii wody pod mostem, w ktorej przechylajac sie przez kamienna barierke mozna dojrzec wsrod poteznych glazow, przy nieskalanej przejrzystosci zielonej toni na kilka metrow, plasajace male rybki. Rzeka skrzy sie pod slonce, zielen drzew zalesiajacych okoliczne skaly - zapowiedz samego kanionu do ktorego mozna by dojsc po jeszcze godzinnym marszu, szmaragdy toni wodnej, oraz zakleta w ksztaltach mostu historia wypisana na tablicy pamiatkowej - wszystko to nas urzeka, chcemy ta chwile zatrzymac: zdjecia, panorama z reki, kamera, ale przede wszystkim zatrzymujemy to w duszy na zawsze! W niewielu miejscach na swiecie do tej pory doznalismy tak ekstatycznego wzruszenia.

Ela znuzona dniem zostaje przy mostku, ja robie krotki rekonesans dalsza drozka do malej drewnianej chatki w lesie kryjacej zarna pewnie napedzane woda z gorskiego strumienia ktory chyba wysechl. Wracam, zmeczeni ale szczesliwi wracamy do auta, i jedziemy szukac noclegu.

Jacek Podroznik z ktorym bylismy na wyprawie w Islandii, polecil nam hotelik Mala Venezia przy szosie tuz przed Virpazarem. Przejechalismy szybko Podgorice i dotarlismy na miejsce o zmroku. Urzekajaca atmosfera budynku z bialego kamienia o srodziemnomorskiej architekturze, przy grobli z szosa i torem kolejowym przecinajacej potem jezioro Szkoderskie, chudy gospodarz ktory nas przywital i wraz ze swoja pomocnica Julia zaprowadzil do pokoju na pietrze. Zamowilismy na razie dwie noce po 30€ za pokoj. Pod koniec sezonu jestesmy tu jedynymi goscmi, wiec zajeto sie nami z atencja. Kolacja w tropikalnej atmosferze na tarasie - pstragi i karp z rusztu, z plastrami przypiekanych ziemniakow, czarnogorskie biale wino. Tylo w nocy nie dawal nam spac szum samochodow, niestety czasami pociagi, halasujace cykady no i upal. Ale zmeczenie dniem wzielo gore i zasnelismy z mostem Danily przed oczami.

Dzis rano robie zdjecia wschodu slonca z tarasu przed pokojem i czuje sie jak w basni: zarosla, wody, zielen drzew, ptaki przelatujace wsrod nich, w odali gory otaczajace jezioro, co nam przyniesie kolejny dzien?