niedziela, 31 sierpnia 2008

Dzien 15.

Pozegnalismy Virpazar i pojechalismy.

Najpierw Cetynia, standardowe zwiedzanko na srednio zaawansowanym poziomie: dwa monastyry (trzeci zamkniety), palac krola Nikoli w grupie z przewodniczka po serbsku (coraz wiecej rozumiemy), Biliarda - tylko makieta Czarnogory, tu dopiero widac jaki to gorzysty kraj, przerwa na kawe, spacer po miescie - secesyjne poselstwa rosyjskie i francuskie. Zrezygnowalismy ze skarbca monastyrskiego, bo nie mogla sie zebrac grupa (choc probowalismy sie dolaczyc do rosyjskiej wycieczki, gdzie poznalismy mila pare z Kijowa) - wreszcie w droge.

Po przygrywce wspinania sie serpentynami pod gore zjazd w doline, gdzie w Njegusi tradycyjny prsjut (szynka jak hamon serano iberico) i gorski syr (jak nasz z Korycina). Duzo ludowych restauracji z kelnerami z angielskim; zrobilismy tez zapasy do domu.

Moj plan maksimum zaliczenia w drodze do Kotoru rowniez mauzoleum na szczycie Jezerski Vrh zostal po krotkiej naradzie skrocony i slusznie, bo nie zdazylibysmy na cudne widoki Boki Kotorskiej.

Znow mozolne wspinanie sie pod gore, wstegi serpentyn jakby zlozone przez gimnastyczke tanca w tej kategorii, wreszcie wyjezdzamy na krawedz i jestesmy olsnieni widokami Boki Kotorskiej w opadajacym sloncu, potega gor ja otaczajacych, srebra i zlota rozlanego po zatoce, malowniczej drogi z tunelami, porazeni przestrzenia ktora nas otacza.

Scigamy sie z grupa mlodych kolarzy rosyjskich, z ktorymi na kazdym zakrecie gdy sie zatrzymujemy, wymieniam zabawne uwagi. Wreszcie - po otwarciu sie pelnego widoku na zatoke i slynny trojkat przystani w Kotorze - zaczyna sie zjazd w dol niekonczaca sie seria sepentyn, ale ta droga jest swietnie przygotowana, szeroka, z wywinietymi agrafkami zakretow, bezpiecznym murkiem na poboczu i biegnie wsrod lasu, tak ze nie czuje sie wysokosci.

Wreszcie ostatnie zakrety, podziwiamy wyniosla skale na ktorej jest twierdza, az docieramy do portu w Kotorze, glownej promenady z palmami, zgielkiem aut i turystow. Jedziemy dalej, mijamy Dobrote, nastepne osady, wypatrujac ogloszen noclegowych, ale lokalizacje przy szosie sa niezachecajace. Wreszcie przed Perastem szosa podaza w gore omijajac miasteczko, a my skrecamy czujnie w lewo za brazowa strzalka krajoznawcza: to tu!

Przejezdzamy ulica tuz nad morzem do polowy miasteczka mijajac sie z autami z naprzeciwka i wieczornymi plazowiczami, parkujemy, wyruszamy w poszukiwaniu noclegu i za kosciolem znajdujemy strzalke Sobe-Rooms po schodkach w gore. Tu nie ma uliczek miedzy domami, tylko kamienne schodki!. Zgadzamy cene za romantyczny apartamencik z sypialnia na antresoli, zbudowany w nowej czesci domu przylegajacej do starych murow z wszechobecnego bialego kamienia, z widokiem z okna na slynne wyspy klasztorne, z obietnica wniesienia bagazy i darmowej wycieczki motorowka wlasciciela na wyspy: 40€ (w sezonie bylo 60€).

Czujemy sie tak jakbysmy po 2 tygodniach, 3000 km, 10 monastyrach, pieciu kanionach, gorach, jeziorach i dolinach, niezliczonej ilosci zakretow, wreszcie dotarli do celu naszej wyprawy. Szkoda, ze zostal sie tylko ostatni tydzien, lacznie z powrotem do kraju.

sobota, 30 sierpnia 2008

Dzien 14 - zdjecia.

Zalaczam wybrane zdjecia.

Dzien 14.

Krotko, choc dzien byl dlugi.

Wyjechalismy wczesniej niz zwykle, bo okolo osmej, na slynna droge wzdluz jeziora Szkoderskiego, wymarzona jak basn, basniowa jak marzenie, w kierunku Murici, potem Ostros, Vladimir. Droga trudna, wijaca sie po stromych wzgorzach, waska, asfalt choc polatany ale kompletny, wysilek nagrodzony nieziemskimi widokami jeziora w upalnym i parnym sloncu ktore rozlewa srebro na jego powierzchnie. Podziwiamy wyspy z klasztorami, mijamy wioski z minaretami, slyszymy spiew muezzina, potem dla odpoczynku troche odbijamy od gorzystych krawedzi i jedziemy przez gaje imponujacych kasztanow jadalnych. W Ostros w Restoran Razaf kelner podaje MNIE PIERWSZEMU kawe! W kafejce - podobnie jak po stronie albanskiej (kafejki to chyba najczestszy tu lokal) - siedza sami mezczyzni, ani jednej kobiety, i zawziecie gadaja, plotuja, przekrzykuja sie jak przekupy! Ela czuje sie troche nieswojo. Dalej slynny zakret na wzgorzu Rumija w kierunku Vladimir, z widokiem z jednej strony na Szkoderskie, z drugiej na doline rzeki Bojana i strone albanska. Tam spotykamy jadaca w przeciwna strone pare z Bialegostoku, z ktora wymieniamy wrazenia.

A teraz juz naprawde krotko, bo pakujemy sie w dalsza droge:

- kolejka do odprawy granicznej do Albanii ok. 1 h;
- mijamy twierdze Razafa na wzgorzu i jedziemy do Szkodry;
- bladzimy troche po miescie szukajac sklepu z alkoholami;
- Albanczycy bardzo uprzejmi, wszedzie pokazuja droge choc w nieznanym jezyku;
- wreszcie kupujemy zapasy Skanderbeu, i wracamy do twierdzy Rozafa, gdzie wjezdzamy brukowana stoma droga na szczyt i zwiedzamy zamek kojarzacy nam sie ze Spiszem w kapiacym z nieba upale;
- wyruszamy w droge powrotna na polnoc;
- na przedmiesciach Szkodry w przydroznej kafejce kelnerzy daja nam za ostatnie leki dwie zamiast jednej kawy, i do tego z woda z lodem;
- dojazd fatalna droga caly czas polatana do granicy, przez miasteczka w ktorych podziwiamy albanskie kontrasty;
- znowu czekanie na granicy, bo akurat zmiana celnikow;
- jazda na skroty nieoznakowana droga z Tuzi do Golubovci, wreszcie powrot do Virpazar;
- kapiel i kolacja z zapasow dietetycznego grysiku z rosolkiem, bo na pojscie do miasta nie mielismy juz sily;
- zasypiamy z widokami Szkoderskiego przed oczami.

No coz, mialo byc krotko - ale tyle wrazen.

piątek, 29 sierpnia 2008

Dzien 13.

Na sniadanko grysik dla niemowlat i w droge - do monastyru Ostrog!

W Czarnogorze jest wszedzie blisko, a dzieki pieknym widokom droga uplywa ciekawie, jedynie rejon Podgoricy jest plaski i nieatrakcyjny.

Dojechalismy predko do Danilovgradu i potem az pod Niksic, tak aby tuz za tunelem skrecic w prawo i zobaczyc slynny Carev Most z 1896 r. Wyglada rzeczywiscie imponujaco, odchodzi w bok od drogi ktora dojechalismy, wiec skrecilismy nan specjalnie, aby sie nim przejechac, ploszac po drodze chmary ptakow z okolicznych lak ktore krazyly nad nami jak z filmu Hitchcocka.

Dalsza droga od mostu w strone monastyru - rzadko uczeszczana - o fatalnej popekanej nawierzchni, choc bardzo malownicza, ale zapomniala ze kiedys byla asfaltowa. Ominelismy na wzgorzu wioske w ktorej chyba wszystkie posesje byly opuszczone, przejechalismy nad torem kolejowym ktory biegl pod nami w tunelach, i po 10 km dotarlismy do wlasciwej drogi do monastyru.

Tu juz droga lepsza, ale tylko poczatkowo, za chwile bardzo kreta, waska i stroma, z betonowo wykonczona krawedzia tuz nad przepascia, na ktora trzeba bylo nieraz najezdzac prawym kolem przy mijaniu aut zjezdzajacych z gory. W polowie drogi utknal zjezdzajacy autobusik, ktoremu pekla opona - auta omijaly go na zmiane. Wreszcie plac z pamiatkami i kafejkami, potem plac dolnego monastyru, spojrzenie w gore i decyzja: jedziemy dalej!

Droga na gorny wlasciwy monastyr byla nawet lepsza niz ta dolna, i wkrotce skierowano nas na parking przed koncem drogi, tak ze ostatnie dwa zakrety pokonalismy po schodkach w poprzek zakretow jak prawdziwi pielgrzymi. Po wejsciu monastyr rzeczywiscie przedstawia sie imponujaco, wklejony w skale. W kolejce pielgrzymow nawiedzilismy najwazniejsze pomieszczenie z miniikonostasem i trumna ze szczatkami sv.Vasilija, przy ktorej mnich daje ucalowac krzyz. Potem schodami na gore, poprzez pietra mieszkalne michow, az na najwyzsza wieze, skad zdjecia i krotka modlitwa. Wreszcie na dol do wyjscia i to juz wlasciwie wszystko.

Wczesniej, po minieciu Carev Most, a potem po zjechaniu z monastyru do pamiatek dopadla nas ulewa i nawet burza gradowa z piorunami ktora caly czas krazyla wkolo nas. Temperatura spadala z dusznych 32 do rzeskich 14 stopni w ciagu kilkunastu minut. Pomimo ulewy obserwowalismy na przeciwleglym zboczu unoszace sie dymy tlacych lasow.

Zjedlismy na obiad zupke cieleca w restauracji Konoba na koncu drogi dolnej, ja zamowilem jeszcze kotlet Karadzordzije - zawijany sznycel nadziewany twarogiem, zapanierowany i zapekany, na pewno bardzo dobry, ale zbyt wymagajacy dla mojego skolatanego zoladka. Wychodzac spotkalismy obladowanych plecakami i namiotami dwoch chlopakow z Polski, ktorzy podrozowali po Macedonii i Albanii od poczatku sierpnia i szukali okazji podwiezienia do kanaku - domu pilegrzyma powyzej dolnego monastyru. Niestety, tylko wymienilismy wrazenia i pojechalismy dalej.

Droga powrotna minela szybko, po minieciu Podgoricy podziwialismy cora czestsze cyprysy i pinie rosnace na przydroznych polach i gorach. W Virpazarze jeszcze zrobilismy wieczorny spacer - coraz bardziej nam sie on podoba, w licznych knajpkach tetni zycie, a wieczorem do snu sluchalismy nawet kameralnego trio jazzowego!

czwartek, 28 sierpnia 2008

Dzien 12.

To nie byla woda z Virpazaru, tylko owoce ktore kupilismy wracajac z Rijeka Crnojevica w Golubovci. Ele tez 'trafilo', tylko dopiero od rana. Julia z hotelu we Vranjina ktory opuszczalismy, uswiadomila nas ze w okolicy Podgoricy panuje wirusowa epidemia. W Virpazar gdzie sie przenieslismy nabylismy w Domie Zdravija amixiciline i inne leki ktore nam poradzono i lezelismy plackiem od czasu do czasu wstajac z koniecznosci, az do szostej.

Wreszcie krancowo oslabieni (Eli doszla fatalna migrena), zdecydowalismy sie pojechac do Golubovci na pogotowie - Hitna Pomoc. Tam nas zbadal mlody lekarz z angielskim, udzielil rad co do lekow i diety, oraz zaordynowal na wzmocnienie zastrzyk dozylny z glukozy z mikroelementami. Potwierdzil, ze w rejonie Podgoricy notuje sie 200-300 przypadkow zatruc tygodniowo, i ze jest to epidemia o nieznanych przyczynach. Zaplacilem od glowy po 42€, mam nadzieje ze mi to Hestia gdzie wykupilem ubezpieczenie wyjazdowe, zwroci.

Tym niemniej juz z rana moge stwierdzic ze noc mielismy spokojniejsza, czujemy sie duzo lepiej, sily wrocily, poranek w Virpazar z piejacymi kogutami jest sliczny, i planujemy dzis wycieczke do monastyru Ostrog.

Nasz nowy apartament - jeden z czterech na pietrze (jest jeszcze drugie) jest wrecz luksusowy, lozko dla dwoch + wersalka, razem moga spac 4 osoby, w rogu kuchenka z wyposazeniem, zlew, lodowka, TV+DVD, oczywiscie klima co przy tropikalnych upalach jest istotne, no i lazienka z prysznicem kolumnowym jaki sam bym chcial miec w domu. Dla 4 osob wychodzi po 10€, wiec korzystne sa wyjazdy zbiorowe! Wlasciciel z matka mieszkaja w tradycyjnym bidnym mieszkanku na dole; matka wysiaduje na moscie nagabujac turystow na nocleg tak jak i nas skaptowala, a jej wnuk z angielskim sluzy jej pomoca w razie potrzeby.

Virpazar rozbudowuje sie na potege, co widac na zdjeciu. Jest to sliczne i chyba niedoceniane w turystyce miasteczko, swietna baza wypadowa w urokliwe blizsze i dalsze okolice.

środa, 27 sierpnia 2008

Dzien 11.

Dzis znowu krotko, bo zmieniamy miejsce postoju:
- sniadanie w restauracji przed twierdza Lesendro;
- przejazdzka motorowka 1h 60€ po szuwarach zachodniej czesci jeziora, cudnie! Ela dostala biala lilie;
- wycieczka do Rijeka Crnojevica - serpentynowa droga pod gore z cudnymi coraz wyzszymi widokami na Virpazar i Szkoderskie;
- spotkanie z niefortunna para turystow, co wybrali sie pieszo z Rijeka do Virpazar i w polowie drogi zrezygnowali podwozimy ich z powrotwm, ciekawa rozmowa po drodze;
- odpoczynek w kawiarence przy Stari Most (autostopowicze stawiaja), gdzie jest kapielisko, chlopcy skacza do szmaragdowej toni wodnej, a dziewczyny ich podziwiaja;
- spacer po spalonej upalem wiosce i dalej prze tropikalne zarosla, opuszczone zabudowania w strone zrodel rzeki;
- powrot do wioski, cudowna, orzezwiajaca kapiel;
- przejazd stara szosa w strone Podgoricy, niekonczaca sie seria zdjec przy slynym meandrowym zakrecie Rijeka Crnojevica; jeden z piekniejszych widokow swiata;
- powrot do Virpazar przez Podgorice, pyszna kolacja rybna w hotelu Pelikan, wieczorny spacer po miasteczku, decydujemy sie na zmiane lokalizacji do kwatery prywatnej po 40€ za apartament, troche drozej, ale bezsenna noc w upale i halasie we Vranjina nam dokuczyla.

P.S. Nie pijcie wody z kranu na ryneczku Virpazar. Noc byla bezsenna; caly pyszny obiad poszedl sie czesac na obie strony. Moze jakos bede zyl.

wtorek, 26 sierpnia 2008

Dzien 10.

Sniadanko, pakowanko, pozegnanko i w droge! Durmitor zegnal nas chlodna pogoda, ale w trakcie dnia i trasy na poludnie sie rozchmurzalo i znow bylo upalnie.

Zjezdzamy Tara i jeszcze zdjecia miejsc ktore przedtem nam umknely: fantastyczny przelom rzeki. Potem predko Mojkovac, Kolasin, i juz jestesmy w kanionie Moracy - jeszcze potezniejszy niz Tara, o scianach skalnych tak masywnych i poteznych, ze nie sposob ich oddac na zdjeciu. Samo lozysko rzeki biegnie w korycie wymytym w skale, o pionowych, a nawet podcietych brzegach. Nad nim olbrzymie, jednolite masywy skalne i lasem pokryte gory. Niezliczone mosty i tunele, okazja do slicznych ujec na postojach. Ciezarowki za ktorymi trzeba wlec sie kilometrami zanim trafi sie okazja wyprzedzenia. Wrazenia zostaja na zawsze.

Zatrzymalismy sie oczywiscie przy monastyrze Moraca tuz z lewej strony drogi i podziwialismy harmonie ksztaltow architektury oraz bogactwo freskow w glownej cerkwii sw. Bogurodzicy oraz malej cerkiewki sw. Nikola. Krotki posilek w podcieniach zadaszonych law dla pielgrzymow, podgladanie brodatych mnichow rozmawiajacych z wiernymi na pewno o wierze i popijajacych Niksicko piwo, i dalej w droge!

Szukamy na mapie odnogi do kanionu Mrtvicy, przy drodze nie ma zadnych oznaczen, nazwy miejscowosci nie da sie zlokalizowac, wreszcie stwierdzamy ze przejechalismy o jeden most za daleko i zatrzymujemy sie na wielkim parkingu na zakrecie przed tunelem, robiac ostatnie zdjecia kanionu Moracy. Mimo znuzenia upalem decydujemy sie wracac, tym razem z asysta Oziego, ktoremu od rana dalem wychodne. Trafiamy na wlasciwe miejsce; trzeba bylo tuz przed mostem nad Mrtvica - doplywem Moracy - zatrzymac sie i zejsc albo nawet zjechac waska afaltowa droga ostro w dol, potem przez mostek stalowy, ale wykladany deskami (uwaga na gwozdzie!), i przy strzalce (ach, wreszcie jakas informacja) waska sciezka wsrod krzewow skrecic najpierw pod gore, potem wzdluz rzeki Mrtvicy o przeczystej wodzie i nurcie szemrzacym po kamieniach i glazach, po 20 min. marszu dojsc do istnej perly - most kamienny Danily Niegosza, ktory polecil zbudowac go dla uczczenia swej matki 150 lat temu.

Jestesmy urzeczeni harmonia jego ksztaltow, nasza samotnoscia w tak urzekajacym miejscu, upalem zachodzacego dnia, a przede wszystkim niewiarygodna czystoscia i cudnym butelkowo zielonym kolorem glebii wody pod mostem, w ktorej przechylajac sie przez kamienna barierke mozna dojrzec wsrod poteznych glazow, przy nieskalanej przejrzystosci zielonej toni na kilka metrow, plasajace male rybki. Rzeka skrzy sie pod slonce, zielen drzew zalesiajacych okoliczne skaly - zapowiedz samego kanionu do ktorego mozna by dojsc po jeszcze godzinnym marszu, szmaragdy toni wodnej, oraz zakleta w ksztaltach mostu historia wypisana na tablicy pamiatkowej - wszystko to nas urzeka, chcemy ta chwile zatrzymac: zdjecia, panorama z reki, kamera, ale przede wszystkim zatrzymujemy to w duszy na zawsze! W niewielu miejscach na swiecie do tej pory doznalismy tak ekstatycznego wzruszenia.

Ela znuzona dniem zostaje przy mostku, ja robie krotki rekonesans dalsza drozka do malej drewnianej chatki w lesie kryjacej zarna pewnie napedzane woda z gorskiego strumienia ktory chyba wysechl. Wracam, zmeczeni ale szczesliwi wracamy do auta, i jedziemy szukac noclegu.

Jacek Podroznik z ktorym bylismy na wyprawie w Islandii, polecil nam hotelik Mala Venezia przy szosie tuz przed Virpazarem. Przejechalismy szybko Podgorice i dotarlismy na miejsce o zmroku. Urzekajaca atmosfera budynku z bialego kamienia o srodziemnomorskiej architekturze, przy grobli z szosa i torem kolejowym przecinajacej potem jezioro Szkoderskie, chudy gospodarz ktory nas przywital i wraz ze swoja pomocnica Julia zaprowadzil do pokoju na pietrze. Zamowilismy na razie dwie noce po 30€ za pokoj. Pod koniec sezonu jestesmy tu jedynymi goscmi, wiec zajeto sie nami z atencja. Kolacja w tropikalnej atmosferze na tarasie - pstragi i karp z rusztu, z plastrami przypiekanych ziemniakow, czarnogorskie biale wino. Tylo w nocy nie dawal nam spac szum samochodow, niestety czasami pociagi, halasujace cykady no i upal. Ale zmeczenie dniem wzielo gore i zasnelismy z mostem Danily przed oczami.

Dzis rano robie zdjecia wschodu slonca z tarasu przed pokojem i czuje sie jak w basni: zarosla, wody, zielen drzew, ptaki przelatujace wsrod nich, w odali gory otaczajace jezioro, co nam przyniesie kolejny dzien?

niedziela, 24 sierpnia 2008

Dzien 9.

Dzis niedziela, wiec zaczelismy wyprawe od krotkiej modlitwy w zabljackiej cerkiewce Preobrazenija, gdzie wlasnie rozpoczynala sie liturgia, i na szlak!

Cudna droga w strone Trsy od poludniowej strony Durmitoru. Piekna pogoda choc wietrzno i chlodniej. Po drodze przygoda: bliskie spotkanie ze STADEM BYKOW, ktore wprawdzie spokojnie ale nieublaganie szlo sobie na nas; jeden nawet zgial mi lusterko i oplul szybe! Dobrze, ze nasza Merivka nie jest czerwona.

Chcac oszczedzic sobie zaplanowanej wspinaczki na przelecz Skrcko Zdrjelo, ruszamy z dalszego punktu drogi alpejskiej, polozonego 200 m wyzej, liczac na sledzenie dzikiego szlaku z pomoca Oziego. Nie bylo to takie latwe i troche pobladzilismy, w sumie nadkladajac drogi. Himalajskim wysilkiem woli osiagnelismy cel na 2124 m i zrobilismy sliczne zdjecia oraz panorame z reki przy pieknej choc wietrznej pogodzie. Na szlaku 7 h, od 11 do 18.

Droga powrotna juz bez przygod, z cudnym widokiem na Sedlo, ktory Ela uwiecznila kamera. Aha, przed Zabljakiem prowadzily nas krowy; pastuch nie zbieral sie ich zgonic.

Obiad w sprawdzonej restauracji Durmitor przy bocznej uliczce, rownie sprawdzone raznijci (nie rezanici, jak przedtem pisalem, koniecznie nadziewane serem i koniecznie z ajvarem). No i niksicko pivo, of course.

To ostatni dzien w Durmitorze - wieczorem sie chmurzylo. Jutro wzdluz Tary i Moracy jedziemy w kierunku wybrzeza.

Dzien 8.

Nie wyrabiam sie z pisaniem blogu na biezaca, wiec bedzie krotko.

Dzis dzien ulgowy:
- wyjazd podwojnym wyciagiem krzeselkowym na Savin Kuk;
- pelna panorama z siodla nad kotlem pod Savin Kukiem, cudna pogoda;
- mala wspinaczka na sam szczyt, podziwianie widokow, niezwykla widocznosc;
- przygoda przy zjezdzie - zgubione i odzyskane okulary oraz tulipan do obiektywu;
- obiad w restauracji przy wyciagu, polecane cicvara oraz priganice;
- "miejski" spacer wokol Crno Jezero.

Dzien 7.

Jeden z najpiekniejszych dni, dzien spelniania sie wczesniejszych planow i marzen na poziomie 200%.

Przy cudnej pogodzie wyjechalismy na lewo od glownej ulicy Zabljaka, na poludnie w kierunku Savnika. Droga poczatkowo waska i poszarpana, mija Durmitor i gore Savin kuk od wschodu, potem asfalt jest nowy i lepszy. Pare razy ustepujemy krowom na drodze, co staje sie potem regula. Po drodze macha na nas lokalny dziadek, proszac o podwiezienie do najblizszej wsi. Ela z dobroci serca sie zgadza, ale za chwile tego gorzko zalujemy; smrod dawno niemytego ciala przekracza nasze wyobrazenia. Na szczescie wioska juz blisko, dziadek wysiada, a ja za zakretem robie postoj i zarzadzam deratyzacje aerozolem samochodowym.

Dojezdzamy do serpentyn prowadzacych w dol do Savnika i otwierajacych coraz to nowe widoki; wydaje sie, ze to zjezdzanie w dol nigdy sie nie skonczy. Za kazdym prawie razem sie zatrzymujemy i zachwycamy widokami, robimy zdjecia. Jeden z przejezdzajacych miejscowych z troska pyta, czy nam nie trzeba pomocy. Na przedostatnim zakrecie odbijamy w prawo, drogowskaz pokazuje na kanion Nevidio rzeki Komarnicy. To byl punkt pierwszy naszego planu wycieczki.

Waska asfaltowa droga jedziemy tym razem pod gore, mijajac okoliczne malutkie wioski i cerkiewki przy cmentarzykach. Coraz wieksze skaly nas otaczaja. Wreszcie wyjezdzamy w szeroki wawoz, odnoga drogi w lewo prowadzi na mostek, ale my jedziemy prosto, gdzie mozna zjechac nad sama rzeke; widac tam pare samochodow raczej terenowych. Zjezdzamy i my na polane nad woda i przezywamy surrealistyczna scene; wita nas radosna, zywiolowa i krzykliwa mloda kobieta, czestuje piwem z duzej butli pod pacha i zaciaga do kapieliska. Po drodze dwa przejscia w brod przez plytka rzeke po kamieniach, zakladamy z Ela chwyt opanowany ze Slowackiego Raju; ja z przodu wyciagam reke do tylu, Ela ja lapie alpinistycznym nachwytem, i tak ja wybierajac niechybotliwe kamienie, a ona kroczac po moich sladach, jak istota czworonozna, przechodzimy przeprawy.

W miejscu gdzie rzeka uwalnia sie spomiedzy wysokich skal tworzy sie male rozlewisko i zaglebienie zdatne do kapieli; tam rozsiadla sie cala rodzinka naszej przygodnej przewodniczki, 3 corki, syn i "dziadzia". Rozkladamy sie na kamieniach w cieniu skaly, ja decyduje sie na kapiel. Zalujemy ze nie wzielismy strojow i trepow do chodzenia po kamieniach. Woda zimna, podobno 15 stopni, po pierwszym szoku daje cudowne orzezwienie w upalny dzien, zanurzam sie po szyje. Potem wychodze, pijemy znow po kolejce niksickiego piwa z butli. W ramach obeschniecia biore aparat i wyruszam na rekonesans na bosaka po kamieniach w skalista i cienista gardziel kanionu. Przylacza sie do mnie chlopak, obiecujac pokazac miejce, gdzie sa "pastrany" - pstragi. On jest w japonkach, ja na boso krzywiac sie z bolu krocze po kamieniach a to drobnnych i kraglych, a to duzych i omszalych, czasem po waskim suchym brzegu, w wiekszosci po wodzie, drzac o bezpieczenstwo aparatu i aby nie zwichnac nogi po stapnieciu na ostra krawedz. Nad nami wysoko most z napisem cyrilica: Kanion Nevidio. Moj przewodnik idzie przede mna proponujac pomoc przy wspinaniu sie na coraz to wieksze glazy zwalone w gardzieli wawozu. Pomiedzy takimi glazami tworza sie pod malymi wodospadkami lokalne glebie, w jednej z nich chlopak uparcie pokazuje "pastrany", ja z wrazenia nie dajac rady podejsc blizej malo co widze, ale robie zdjecia.

Dochodze do miejsca gdzie jest wieksza glebia na cala szerokosc parometrowego wawozu, ktory skreca na ukos w prawo i pietrzy sie przytulonymi do siebie litymi scianami tak, ze musze szukac kata widzenia aby zlapac swiatlo pomiedzy nimi. Uwieczniam to dla siebie i Eli, ktorej nie powierzylbym takiej wycieczki, i wracam okupujac kazdy krok nowym bolem. Ela broni sie przed kolejna kolejka piwa wyczekujac mojego powrotu. Zbieramy sie, wymieniamy adresy i usciski, z powrotem przez dwa brody idziemy do auta. Wracajac zatrzymujemy sie przy drodze na mostek (jezdza nim nawet ciezarowki) i przechodzimy przezen piechota, podziwiajac czelusc kanionu z jednej i jego rozlewisko z kapieliskiem z drugiej strony z gory. Idziemy dalej droga wzdluz gornych scian kanionu, ja probuje przez krzewy dotrzec na jego brzeg i robie zdjecia wyszukujac jego czelusci, ale rzeczywiscie jest on niewidzialny, mozemy to potwierdzic. Wracamy do auta, zjezdzamy do serpentyn glownej szosy i dalej w dol do Savnika.

Przy moscie w Savniku zatrzymujemy sie, podobno tam rzeka pulsuje co pol godziny sie spietrzajac, ale szkoda nam czasu na czekanie i jedziemy dalej, tym razem po licznych serpentynach w gore.

Od ktorejs z serpentyn powina odejsc droga na Jasenovo Polje, mam ja na mapie Czarnogory 1:300000 GiziMap prosta jak drut, a nie znalazlem jej na moich topograficznych 1:25000 datowanych z 1980, wiec wnioskuje ze jest nowa. OziExplorer pokazuje ze juz minelismy to miejsce, zawracamy zasiegnac jezyka, lokalni spod polnego baru z piwem zapewniaja ze za 8 km bedzie odnoga, jeden nawet ofiarnie rysuje szkic na kartce, ja dla kontroli wlaczam iGo8, ale ten wybiera mi droge prze Niksic, a wiec ma zbyt slabe pokrycie Czarnogory aby mu zawierzyc; jedziemy dalej przekonujac sie ze mapa GiziMap po prostu klamie, ktos wykreslil od linijki szose ktora jest duzo dalej. Dojezdzamy do obiecanego skrzyzowania, stoja tam policjanci ktorych tu spotkac mozna czesto, skrecamy w prawo na Pluzine, jedziemy do drugiego celu naszej wycieczki: Pivski monastyr.

Do Pivskiego monastyru trzeba przed Pluzine skrecic w oznakowana droge w prawo. Po krotkim zjezdzie widzimy prosta w ksztalcie, ale harmonijna cerkiewke. Wchodzimy i stajemy oslupieni. Cudnie zdobiony bogaty ikonostas, przed nim egzotyczny krag zwieszony ze sklepienia, z elementami dekoracyjnymi z drewna, kosci sloniowej i ze strusich jaj. Ze scian patrza na nas swieci, zamysleni archaniolowie, przemawiaja sceny z Biblii, wymalowane jeszcze przez greckich mistrzow a przed zamknieciem zapory na Pivie rownie benedyktynsko przeniesione wraz z cala cerkwia na nowe miejsce. Chlopak ktory nas wprowadzil i objasnial, pozwala robic zdjecia. Swiatlo jest niezle, wiec opierajac aparat o rozne sprzety robie krotka dokumentacje tych cudow. Jeszcze zdjecia zewnatrz i dalej w droge, tylko szybki obiad w przydroznym barze, gdzie obserwujemy jak dwaj miejscowi wciagaja do bagaznika potraconego przez kogos barana, aby go zawiezc na zarzniecie.

Wkrotce zjezdzamy nad zalew Pivski, znany nam dotad jedynie ze zdjec. Rzeczywistosc okazuje sie przekraczac nasze wyobrazenia. Niebiesko-granatowe wody zalewu, mieniace sie w poznym juz sloncu, droga wzdluz malowniczych tuneli o surowych scianach skalnych, ktore ukladaja sie jeden za drugim. Nie mozemy sie oprzec zatrzymywaniu i robieniu zdjec, ale wreszcie podejmujemy solenna decyzje: jedziemy bez zatrzymywania do zapory, aby zdazyc ze swiatlem. Ela robi zdjecia w biegu swoim kieszonkowcem, tunele zaczynaja nas nuzyc, az wreszcie dojezdzamy do majestatycznej zapory. Zatrzymujemy auto z boku w zatoczce, wysiadamy, robimy zdjecia umocnien i rzeki cieknacej waskim korytem za tama, az podchodzi do nas straznik i groznie oznajmia ze tam byl znak ze nie wolno fotografowac obiektu. Korzystamy z okazji ze zajmuje sie rowniez inna para ktora zaparkowala auto na szosie (tez nielegalnie) i ulatniamy sie czym predzej.

W drodze powrotnej Ela kreci pamiatkowy film kamera; staramy sie robic zabawne komentarze, trabimy przed zakretami, za podklad muzyczny sluzy nam Goran Bregovic, ktorego piesni sluchamy juz trzeci dzien, gdyz dziwnie pasuja do czarnogorskich krajobrazow, do tego wszystkiego wlacza sie Ozi ktory co chwila krzyczy ze mu ginie GPS.

Tak rozbawieni i szczesliwi mijamy po lewej slepy zasypany tunel, zaraz przy nastepnym jest drogowskaz do Durmitoru i Trsy, trzeba w niego ostro skrecic do tylu w lewo, w srodku okazuje sie ze on nadal zakreca, co wzmaga nasza wesolosc; Ela mowi ze jej juz reka mdleje ale kreci dzielnie, drugi tunel tez zakreca, powariowali czy co, ja mechanicznie obracam kierownica, trzeci tunel konczy sie wydaje sie normalnie, ale wyjezdzamy jakby prosto w przepasc, bo droga za nim natychmiast spada w dol i skreca ostro w lewo, Ela krzyczy, ja w ostatniej chwili widze W TUNELU rozjazd i drogowskaz na Trsa wewnatrz tunelu do gory w lewo. Przypominam sobie o wskazowkach przedwyjazdowych z forum, rzeczywiscie tak mialo byc, troche wycofuje, skrecam, wyjezdzamy z tunelu, ciagle pod gore, kazdy tunel zakreca, stracilismy rachube w ktora strone, na kolejnym odcinku prostej z gory zjezdza na nas CIEZAROWKA WYLADOWANA PNIAMI, przytulam sie do sciany skalnej bo jest ona akurat na szczescie po prawej, ciezarowa nas mija, Eli reka opada ale dzielnie kreci sagi drzewa przesuwajace sie przy moim lusterku, odjezdzam od sciany, jedziemu z ulga w gore, a tu z kolejnego tunelu wynurza sie nastepna ciezarowa. Nie wiem, jak one zakrecaja i dobrze, ze nie spotkalismy jej w srodku. Nazywamy to 'bliskie spotkania trzeciego stopnia'.

Wyjezdzamy z kolejnego tunelu, jednym okiem widze ze w glebi pod nami rozposciera sie cudo zalewu Pivy z mostem w zachodzacym sloncu, drugim ze przed brama najblizszego tunelu jest po lewej mini-zatoczka i plaskie obejscie wokol tunelu. W ostatniej chwili decyduje zjechac w lewo bo drugiej takiej okazji nie bedzie, Ela krzyczy bo mysli ze zjade w przepasc (z jej strony polki nie widac), ale za rece mnie nie lapie. Wysiadamy na ostatnie zdjecia zalewu, i dopiero teraz rozumiemy szalenstwo konstruktora drogi; wznosi sie ona pietrami po zboczu tak stromym, ze zawroty serpentyn trzeba bylo wykuc w tunelach. Po ostatnich spojrzeniach na Pive i zdjeciach wsiadamy do auta, jeszcze dluga droga przed nami.

Droga juz wspiela sie na plaskowyz, troche kreci przez las i pola, wreszcie w odali widzimy krawedzie Durmitoru w pomaranczowym swietle zachodzacego za nim slonca. Mijamy Trse i w ciemniejacym zmroku dojezdzamy do majestatycznego masywu Prutas, jakby gigantycznej zjezdzalni. Jedziemy wzdluz poludniowej sciany Durmitoru, ktorego olbrzymy drzemia patrzac co za robaczek swietojanski zakloca ich spokoj. Mijamy pojedyncze katuny - szalasy alpejskie, chatki zabudowan pasterskich, pograzone w snie campy milosnikow interioru. Waska asfaltowa droga zakosami opada w dol. Jade na dlugich swiatlach, wspomagajac sie przed kazdym zakretem widokiem z Oziego, skad mam podpowiedz czy to bedzie normalny zakret, czy ciasna agrafka serpentyny, do ktorej trzeba sie inaczej zlozyc i wykonac redukcje. Widze ze mamy wysokosc ponad 1900 m, a wiec do Zabljaka obliczam, ze musimy zjechac jeszcze 500 m w dol. Wreszcie widzimy swiatla Zabljaka i dojezdzamy o 21 po 12 godzinach wycieczki do domu. Zdazamy na wieczorna kapiel (po 22 w Zabljaku zdarzaja sie wylaczenia wody) i po kolacji z bryndza i jogurtem idziemy spac.

Dzien 6a.

Dojechalismy szosa w kierunku PnZ, przejezdzajac 3 razy pod nieczynnym wyciagiem narciarskim. Po minieciu slicznej dolinki zaparkowalismy auto i ruszylismy na szlak. Droga na Crvena greda poczatkowo lagodnie wznosi sie dobrze oznakowanym szlakiem miedzy krzewami kosodrzewiny. Potem zaczynaja sie skalne rozpadliny; jedna z nich, jak studnie wcisnieta miedzy sciany zlebu, obchodzimy dokola; w innej widzimy zlezaly snieg. Wspinaczka wzdluz trawiastych zlebow stromo pod gore; po dojsciu do linii rzekomego horyzontu troche w lewo i wylania sie nastepny zleb. Znow wspinaczka, potem znow kosodrzewina, ktorej galezie zwieszaja sie nad przejsciem, zmuszajac do schylenia i zaczepiajac o plecak, a jej poziome konary u ziemi trzeba omijac podnoszac nogi. Dalej i wyzej przejscia przez poprzeczne trawiaste zleby, albo ostro w dol a potem w gore, albo zakolami po trawersie z nadlozeniem drogi. Droga po duzych kamieniach wystajacych ostrymi krawedziami a czasami zdradliwie chybotliwych, lub po trawie ktorej wysokie kepy falszywie nie daja oparcia zapadajacej w nia stopie.

Kolejny odpoczynek przed decyzja o kontynuacji tego marszu przez tor przeszkod jak z wojskowego malpiego gaju. Jestesmy obok gory Gologlav, za nami poltorej godziny, przed nami chyba jeszcze godzina, zostawiam Ele i plecak, robie maly rekonesans, znow miedzy kosodrzewina w bok i w gore i w bok, wracam, rezygnujemy. Musimy zostawic sily na powrot. Ta sama droga tylko w dol wracamy do auta.

Zmordowani dojezdzamy do restauracji Durmitor w srodku miasta; tam dochodzimy do sil jedzac rezavici - poledwiczki nadziewane swrem i na patyku zapiekane na grilu. W domu czestuje naszego gospodarza piwem, a on nas domasznia rakija, i idziemy spac.

piątek, 22 sierpnia 2008

Dzien 6.

Sniadanie tym razem zrobilismy sami i zgodnie z planem wybralismy sie na Curevac. Oziemu pokickaly sie mapy, wiec Ela z mapa papierowa Durmitoru robila za GPS. W Zabljaku skrecilismy z glownej ulicy w prawo w dol przy bazarze (jest tu w czwartki) i waska szosa ale z dobrym asfaltem ruszylismy na PnPnZ najpierw przez zabudowania (duzo sie buduje nowych domow, pewnie w przewidywaniu ruchu turystycznego, choc miejscowi narzekaja ze turystow malo), potem droga wije sie przez zdrowy swierkowy las, wreszcie widzimy drogowskaz do szlaku: Vidikovac. Domyslamy sie ze chodzi o punkt widokowy, parkujemy auto przytulajac sie do lasu i ruszamy na szlak oznakowany czerwono-zielonymi znakami na kamieniach.

Wkrotce wychodzimy na otwarta przestrzen, dochodzimy do krawedzi wzgorza Curevac i zamieramy z wrazenia. Pod nami widok jak z samolotu na Tare wijaca sie 1000 m ponizej. Obok skalna sciana, do ktorej przytulaja sie wystajace z niej czarne sosny. Dalej krajobraz na gory Durmitoru: widac Velki Stuoc i caly rzad pasma gorskiego az do wlotu kanionu Susica. Tara ma w tym miejscu zakret, wiec widok jest fascynujacy. Pogoda swietna, wrecz upalna. Szukam miejsca na rozstawienie statywu do panoramy na skalnej polce wystajacej obok i nieco ponizej glownej sciany. Najciekawsze panoramy nie sa z samego szczytu, bo polowe przestrzeni zajmuje niebo; zawsze szukam miejsc ponizej. To bylo idealne, tuz nad przepascia, z wypietrzeniem Curevaca po prawej i z gorami Durmitor po lewej.

Przygotowania do panoramy - ustalenie parametrow ekspozycji, montaz konwertera szerokokatnego 22 mm, aparatu do glowicy obrotowej, glowicy do statywu, rozstawienie statywu, obciazenie plecakiem ze sprzetem foto, zajmuja troche czasu. Ela czeka na wyzszej czesci az ja skoncze. W miedzyczasie na szczyt wchodzi wycieczka emerytow slowenskich, ktorych mijalismy na szosie. Zaczynam ujecia, najpierw zenit pionowo w gore, potem dwa rzedy po 8 zdjec pod katem +30 i -30 w kierunkach co 45 stopni. Nie moge obchodzic statywu dookola ze wzgledu na przepasc, wiec staje z boku poza polem widzenia i wciskam spust w ciemno ufajac w zapadkowy mechanizm glowicy. Wreszcie nie ruszajac sie odkrecam statyw, odrzucam go za siebie i z aparatem z przymocowana jeszcze glowica robie z rozstawionymi nogami, wyciagnietymi rekami zdjecie zamykajace panorame pionowo w dol, fotografujac akurat swoj cien.

Skladam sprzet, dolaczam do Eli ktora czeka na mnie i na wycieczke Slowencow co wlasnie opuscila szczyt, stajac sie przedtem sztafazem w mojej panoramie. Wspinamy sie i my na najwyzsze miejsce, robimy sobie zdjecia, podziwiamy jak z samolotu kosciolek z cmentarzykiem, szalasy pasterskie, drozke wijaca sie do wsi i przede wszystkim szmaragdowa Tare, choc z tej wysokosci kolory nie sa tak klarowne. Szczesliwi wracamy do auta, napawajac sie miodnymi zapachami lesnymi, w ktorych miesza sie zywica z macierzanka. Tego nie mozna jeszcze sfotografowac. Przy aucie spotykamy zabawnego goscia na rowerze w bialym tropikalnym stroju i w kapeluszu, miejscowego, ktory plynym angielskim wyjasnil nam jak trafic do kaninu Nevidio, gdzie kupic najlepszy ser i inne sekrety miejscowych obyczajow. Od niego dowiedzielismy sie, ze targ jest tylko w czwartki, wiec ruszylismy po zakupy; pomidory, brzoskwinie, warzony ser owczy, maslo zwane tu kajmakiem albo skorupem, oraz oczywiscie domasznia rakija sliwowa o debowym kolorku. Z pelnia znawstwa fachowo przewracam butle w dol i w gore, obswrwujac babelki. Targujemy cene (rakija po 5€), wracamy do auta, zjadamy cieknace sokiem sloneczne brzoskwinie, i jedziemy spelnic drugi punkt planu - Crvena Greda, skalne urwisko z ktorego roztacza sie widok na rdzenne gory Durmitoru z Bobotow Kuk na czele.

Dalszy ciag nastepnym razem albo kiedy indziej, bo dzisiejszego ranka musimy sie zbierac na wycieczke do Savnika, kanionu Nevidio, kanionu i monastryru Pivskiego.

czwartek, 21 sierpnia 2008

Dzien 5.

Po porannym sniadaniu (omelet with ham) i codziennym spakowaniu (z bagazami obracam do auta dwa razy), dalej w droge! Kontynuujemy doline Ibar, zachwycamy sie widokami podobnymi do slowackich, podziwiamy w oddali majestatyczne szczyty chyba gor Komovi. Po drodze urokliwa cerkiewka sw.Ivana, z cmentarzykiem, w trakcie rekonstrukcji, z ponumerowanymi kamieniami. Wdalismy sie w rozmowe z dziewczyna ktora maluje wewnatrz freski. Jest po czarnogorskiej ASP i szkole ikonopisania w Jekaterynburgu.

Mijamy Mojkovac i z nieznanych przyczyn moja nawigacja odmawia mi posluszenstwa; twierdzi ze nie widzi GPS. Do Slowacji korzystalem z Automapy, na Wegrzech przesiadlem sie na iGo8, ktore ma pokryte Balkany. Jest chyba lepiej zaprojektowane niz Automapa, z bardziej przejrzystym i dajacym wiecej mozliwosci trybem ksztaltowania trasy; doswiadczenia z Serbii pokazaly jednak, ze trzeba zaproponowana trase scisle skontrolowac. Tym razem przesiadlem sie na OziExplorer, do ktorego mialem wgrane sciagniete z sieci mapy topograficzne Czarnogory w skali 1:25000. Ozi nie robi nawigacji, ale polaczyl sie z GPSem bezblednie i swietnie pokazuje biezaca pozycje na mapie oraz przejechany slad, przeskakujac z arkusza na arkusz. Trasa byla prosta i znana z wczesniejszych przygotowan, ale lubie wiedziec gdzie jestem i co bedzie za zakretem. W ten sposob wjechalismy wreszcie w kanion Tary.

Jest on poczatkowo rozlegly i szeroki, ale szybko - po ominieciu doplywu Bistrica - staje sie coraz glebszy i bardziej stromy, o majestatycznych, skalistych i zalesionych skalach. Podziwiamy unikalna odmiane sosny czarnej - jest tu park Crna Poda - o masztowych pniach i warstwowych pietrach korony, jak w gigantycznych skrzypach. Z oddali, porastajac nawet pionowe skaly, tak wlasnie wygladaja.

Liczne parkingi prowokuja do czestych zatrzyman i podziwiania fantastycznych widokow. Przy takich okazjach nowe spotkania: z rodzina z Krakowa, ktora podrozuje juz od poczatku lipca i przyjechala z Albanii; w przydroznej kafejce (gdzie postanowilismy sprobowac specjalow czarnogorskiej kuchni) z samotnym turysta z Holandii, ktoremu opowiadamy o black pine (crna poda) i na swoich mapach pokazuje mu jak trafic do kanionu Nevidio. Ostrzegamy go przed czarnogorska policja ktorej tu wiele, pilnujacej predkosci, a on na to ze sam jest policjantem i w razie czego wyjmuje odznake mowiac: "koliega". Na jednym z postojow schodzimy nad szmaragdowa wode, podziwiamy refleksy swiatla odbitego od wartkiego nurtu na przybrzeznych skalach, ja decyduje sie na kapiel a wlasciwie obmycie sie w gorskiej wodzie, wedrowka na bosaka po zielonym (!) piasku i kolorowych kamieniach oraz wejscie do zimnej wody przypomina mi kapiel w Islandii. Ela ofiarnie idzie po recznik do samochodu. Orzezwieni, ruszamy dalej.

Coraz wyzsze gory, coraz bardziej strome skaly, liczne tunele, sciany przewieszajace sie nad szosa; GPS nawet na otwrtej przestrzeni, ale za sciana skalna, potrafi zanikac. Wreszcie w oddali widzimy jak z filmowej scenerii majestatyczny most na Tarze. Dojezdzamy, robimy postoj, spacer w upale wzdluz mostu (po zbudowaniu najwyzsza konstrukcja zelbetowa), zdjecia widokow gorskich i rzeki ktora plynie gleboko w dole. Most jest lukowo w planie wygiety, jego ostatnie najdluzsze przeslo wpiete wprost w skale, stwarza to okazje do fotogenicznych ujec.

Pora na ostatni odcinek drogi do Zabljaka. Lagodnymi serpentynami wznosimy sie w gore, jak pokazuje Ozi z 850 na 1150 m, dojezdzajac do pierwszych zabudowan Zabljaka. W jednym z domow przy bocznej drodze znajdujemy pokoj, targujemy cene z 10 do 8 € od osoby (lazienka niewykonczona), placimy za 4 noce. Nie zalezy nam na standardach, tylko na spokoju i sielskiej atmosferze z dala od turystycznego zgielku. Wreszcie osiagnelismy pierwszy cel naszej wyprawy!

Po rozpakowaniu robimy jeszcze wypad do Zabljaka po zakupy; trzech policjantow kreci sie po centrum, pracowicie wypelniajac sluzbe. Probujemy zrobic rekonesans wieczorny nad Crno jezero; mozna dojechac autem, choc droga w przebudowie. Na koncu jednak okazuje sie ze trzeba placic za wstep po 2€ i od auta za parkowanie 2€ i przejsc 700 m. Bylo zbyt pozno i bylismy zbyt zmeczeni wrazeniami dnia, aby z tego skorzystac. Wrocilismy do naszej kwatery na kolacje i spac; jeszcze tylko wieczorne ladowanie wszystkich bateryjek i wybieranie zdjec, a teraz juz porany wpis do bloga, gdy Ela jeszcze spi. Slonce juz swieci prze okno, bedzie piekny dzien!

środa, 20 sierpnia 2008

Dzien 4.

Dzis dzien pelen wrazen i spotkan.

Rano przy pieknym sloncu zwiedzilismy urzekajacy monastyr Studenica. Po hotelowym sniadaniu (kelner z angielskim, omelet with ham and with cheese), do Ucce podwiezlismy miejscowego Serba z Kraljeva, ktoremu sie popsul samochod.

W Ucce zaopatrzylismy sie w owoce na droge i w burki z miesem i serem. W Novi Pazar spytalismy lokalnego goscia o droge do monastyru w Sopocani, to zaproponowal, ze pojedzie z nami. Warto bylo, bo wyreklamowal nas przed policja ktora zatrzymala nas za przekroczenie 40 km/h. Droga do Sopocani fatalna, odcinki w budowie, kurz, lokalni kierowcy wciskajacy sie bez ostrzezenia.

W Sopocani spotkalismy mnicha ktory 15 lat temu byl w Polsce; pogadal z nami, poczestowal kawa, pokazal ksiazke o prawoslawiu w Polsce, nie mogl sie rozstac. Potem jeszcze wjechalismy serpentynami na gore do monastyru sw.Dzordzije, z pieknymi widokami na miasto Novi Pazar po drodze. Kazdy z monastyrow jest inny, przynosi nastroj piekna, harmonii, spokoju i wspolnoty pielgrzymow.

Zjechalismy do Novi Pazar i zatrzymalismy samochod na terenie parafi sw.Nikola, po czym ruszylismy na zwiedzanie dzielnicy muzulmanskiej za rzeka. Najstarszy meczet Alem Altum, z malym cmentarzykiem, w zalosnym stanie, zamkniety, bez funduszow na renowacje.

Urokliwy koloryt uliczek z niskimi domami o dachach krytych dachowka, ze zgielkiem przechodniow i przeciskajacych sie pojazdow, ze sklepikami i knajpkami; w jednej z nich zasmakowalismy pleskawicy i kebabu (nie mylic z kebabem znanym u nas, to raczej tak jak bulgarskie kielbaski kebabcici), w kafejce swietne espresso i kapiaca slodycza baklawa. Z wzniesienia murow tureckiej twierdzy, gdzie tez sa kafejki, piekny widok na miasto z minaretami. W drodze powrotnej do auta ogladalismy sie za muzulmankami w strojach tradycyjnych.

Wreszcie po obejrzeniu cerkwii sw.Nikola z pieknym drewnianym ikonostasem ruszylismy w droge wzdluz malowniczej rzeki Ibar. Wczesniej lagodna dolina o zalesionych zboczach przybrala postac kanionu o stromych wynioslych scianach z wystajacymi skalami, czesto zwieszajacymi sie nad droga. Droga wije sie wzdluz tych zboczy, poprzez liczne tunele i mosty, a rzeka zakreca fantastycznymi przelomami. Co chwila postoje na zdjecia w konczacym dzien sloncu. Wydaje sie, ze malo turystow wybiera ta trase do Czarnogory, a jest naprawde godna polecenia (droga dobra pod warunkiem ze sie lubi gorskie drogi, ale uwaga na samotne krowy ktore potrafia wyjsc nie wiadomo skad).

Po kontroli najpierw przygranicznej przez policje serbska, a potem zdawkowej przez czarnogorska straz graniczna (zostalismy zaopatrzeni w naklejke oplaty EKO za 10 €), wjechalismy do Montenegro! Minelismy Rozaje i poniewaz sie sciemnialo, w przydroznym motelu wytargowalismy nocleg z 30 na 25 €. Na kolacje zjedlismy nasze burki i zasypialismy z widokami kanionu Ibar zalujac zdjec ktorych ze wzgledu na pozna pore juz nie zdazylismy zrobic.

wtorek, 19 sierpnia 2008

Dzien 3.

Po sniadaniu, krotki spacer po slicznym Novim Sadzie - naprawde warto tu przyjechac! Spakowalismy sie i w droge - jeszcze raz wjazd do twierdzy, spacer po murach, i na trase. Do Belgradu autostrada, a potem w kierunku Kraljevo - najpierw droga fatalna, bez poboczy, z ostrymi krawedziami poszarpanego asfaltu, potem po pewnych nieporozumieniach z GPSem przebilismy sie przez gory kolo Valjevo i dotarlismy do malowniczej doliny rzeki Ibar. Po drodze podziwialismy ruiny zamku Maglic. W Ucce skrecilismy do Studenicy (gorska droga 11 km) i prawie zdazylismy na pelne nastroju wieczorne nabozenstwo. Podziwialismy XII-wieczne freski. W Domu Pielgrzyma nie bylo miejsc, ale poczestowali nas postnym obiadem. Nocleg znalezlismy w hoteliku przy drodze.

poniedziałek, 18 sierpnia 2008

Dzien 2.

Zamek w Slowacji przypomnial nam nasza droge dwa lata temu do Slowackiego Raju. Pogoda dopisuje. Przy wegierskiej autostradzie zjedlismy gulaszowa zupe, pedzac do Serbii. Dotarlismy do Novi Sad. Fantastyczna twierdza Petrovaradin, gdzie przez bramy, tunele i nad fosami, po zmroku jak w basni wjechalismy na gorny dziedziniec; niestety, w miejsce taniej noclegowni z przewodnika zastalismy 5* hotel. Za to w starym miescie, jadac od zamku ul.Jewrejska, dotarlismy kluczac do uroczego pansion Fontana, gdzie upojeni sukcesem kolejnego dnia wychylilismy lampke czerwonego wina. Urocza stara dzielnica, gospodarz z angielskim, parking w piwnicy, breakfest included - czegoz chciec wiecej? Jutro po zwiedzeniu zamku za dnia w dalsza droge - zobaczymy, dokad dotrzemy, bo spieszyc sie nie trzeba.

sobota, 16 sierpnia 2008

Dzien 0

Ciagle jeszcze w proszku. To jest moj staff. Ela pakuje ciuchy. No more coments.

Dzien 1.

Wyruszylismy o 11. Do Rzeszowa pogoda, potem deszcz. W Dukli pokazala sie tecza! Ucieklismy przed ulewa na poludnie. Nocleg w socjalistycznym hoteliku w Svidniku - zawsze to juz za granica. A przede wszystkim wszystkie domowe sprawy daleko za nami!

czwartek, 14 sierpnia 2008

Czarnogóra 2008 - Jeszcze jeden dzień

Nie możemy się pozbierać w zaplanowanym terminie. Sprawy zawodowe spiętrzają się jak zwykle przed wyjazdem. Dziś się okazało że na działce gdzie zleciliśmy robienie sidingu, zagnieździły sie osy - trzeba je wykurzyć. Bagaże w proszku - nawet niezawodna jak zawsze lista wyjazdowa ledwie zaczęta. Jutro spokojnie to wszystko podopinamy, dzień święty poświęcimy, wyśpimy się przed drogą i w sobotę raniutko w trasę. Życzcie nam powodzenia!

Jadę z nawigacjami w palmtopiku, a jak będzie po drodze wifi, to będę starał się wysyłać krótkie reportaże na bieżąco na nasz blog. Kto chce niech zagląda.