poniedziałek, 1 września 2008

Dzien 16.

Dzis dzien pelnego lenistwa, dzien w ktorym nie ruszalismy samochodu.

Po sniadaniu (jajka na bekonie korzystajac z zakupow w sklepiku opodal) idziemy na 10 na msze, wreszcie katolicka choc po serbsku. Z kazania duzo rozumiemy, staramy sie wlaczac w spiewy psalmow, ale gdy zaintonowano piesn "Barka..." po serbsku, to lzy stanely nam w oczach i staralismy sie ja spiewac jak najglosniej i najpiekniej... po polsku.

Potem slodkie lenistwo: kawa w kafejce saczona przy rozmowie z przygodnymi turystami z Polski, wreszcie zbieramy sie na plaze. Jest to kapielisko przy barze na koncu miasteczka, z betonowym nabrzezem na ktorym sa stoliki, a nad sama woda mozna rozlozyc recznik i wslizgiwac sie po kamieniach do wody ile dusza zapragnie.

Kapiemy sie z rozkosza, w pelnym sloncu, z wyspami klasztornymi i gorami Kotoru w tle, slona woda cudownie wynosi, drobna falka nie przeszkadza zbytnio plywac. Kapiemy sie i opalamy na zmiane do woli.

Wreszcie kolo czwartej mamy dosyc i wybieramy sie na spacer po miasteczku. Pomiedzy gorna szosa a dolnym nabrzezem rozpieta jest siec schodkowych uliczek rozgaleziajacych sie do posesji z wszechobecnego bialego lub kremowego kamienia. Bladzimy bez celu, podziwiajac kamienne obramowania okien, wsporniki balkonow, zwienczenia portali, przetykane pnaczami winorosli i krzewow kwietnych, ktore Ela bezblednie rozpoznaje.

Czas zaklety w kamieniu. Szesnascie crkvi i kapel, czyli kosciolow i kaplic. Kilkanascie rezydencji patrycjuszowskich niegdys swietnych rodow, ktore teraz sa w roznym stanie, zwlaszcza po nie tak dawnym trzesieniu ziemi (1979). Jedna z nich, wraz z sasiadujacym slicznym kosciolkiem, odrestaurowywane z funduszy Unesco. Gdzies wysoko sliczny balkon z kuta balustrada na szczytowej scianie rezydencji bez dachu, godny Julii i Romea, ale nikt nan nie wejdzie, bo z tylu przeswituje niebo. Czas, ktory zatrzymal sie w miejscu o 16:05 w roku 1691, jak widac na zegarze z wiezy kosciola.

Wieczorem idziemy na kolacje do restauracji na tarasie nad woda, z wyspami klasztornymi w skrzacej wodzie zachodzacego slonca w tle. Dorsz w sosie prowansalskim dla Eli, zapiekane kalmary nadziewane szynka i srerem dla mnie (i tak sie wymienialismy), do tego ziemniaczki ze szpinakiem oraz grecka salatka z serem feta i oliwkami, wreszcie crnogorski chardonnay dopelnily dnia.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Witam,
bardzo miło poczytać i powspominać o miejscach, w których sami byliśmy nie tak dawno (wróciliśmy w nocy z soboty na niedzielę).
ebolec