niedziela, 31 sierpnia 2008

Dzien 15.

Pozegnalismy Virpazar i pojechalismy.

Najpierw Cetynia, standardowe zwiedzanko na srednio zaawansowanym poziomie: dwa monastyry (trzeci zamkniety), palac krola Nikoli w grupie z przewodniczka po serbsku (coraz wiecej rozumiemy), Biliarda - tylko makieta Czarnogory, tu dopiero widac jaki to gorzysty kraj, przerwa na kawe, spacer po miescie - secesyjne poselstwa rosyjskie i francuskie. Zrezygnowalismy ze skarbca monastyrskiego, bo nie mogla sie zebrac grupa (choc probowalismy sie dolaczyc do rosyjskiej wycieczki, gdzie poznalismy mila pare z Kijowa) - wreszcie w droge.

Po przygrywce wspinania sie serpentynami pod gore zjazd w doline, gdzie w Njegusi tradycyjny prsjut (szynka jak hamon serano iberico) i gorski syr (jak nasz z Korycina). Duzo ludowych restauracji z kelnerami z angielskim; zrobilismy tez zapasy do domu.

Moj plan maksimum zaliczenia w drodze do Kotoru rowniez mauzoleum na szczycie Jezerski Vrh zostal po krotkiej naradzie skrocony i slusznie, bo nie zdazylibysmy na cudne widoki Boki Kotorskiej.

Znow mozolne wspinanie sie pod gore, wstegi serpentyn jakby zlozone przez gimnastyczke tanca w tej kategorii, wreszcie wyjezdzamy na krawedz i jestesmy olsnieni widokami Boki Kotorskiej w opadajacym sloncu, potega gor ja otaczajacych, srebra i zlota rozlanego po zatoce, malowniczej drogi z tunelami, porazeni przestrzenia ktora nas otacza.

Scigamy sie z grupa mlodych kolarzy rosyjskich, z ktorymi na kazdym zakrecie gdy sie zatrzymujemy, wymieniam zabawne uwagi. Wreszcie - po otwarciu sie pelnego widoku na zatoke i slynny trojkat przystani w Kotorze - zaczyna sie zjazd w dol niekonczaca sie seria sepentyn, ale ta droga jest swietnie przygotowana, szeroka, z wywinietymi agrafkami zakretow, bezpiecznym murkiem na poboczu i biegnie wsrod lasu, tak ze nie czuje sie wysokosci.

Wreszcie ostatnie zakrety, podziwiamy wyniosla skale na ktorej jest twierdza, az docieramy do portu w Kotorze, glownej promenady z palmami, zgielkiem aut i turystow. Jedziemy dalej, mijamy Dobrote, nastepne osady, wypatrujac ogloszen noclegowych, ale lokalizacje przy szosie sa niezachecajace. Wreszcie przed Perastem szosa podaza w gore omijajac miasteczko, a my skrecamy czujnie w lewo za brazowa strzalka krajoznawcza: to tu!

Przejezdzamy ulica tuz nad morzem do polowy miasteczka mijajac sie z autami z naprzeciwka i wieczornymi plazowiczami, parkujemy, wyruszamy w poszukiwaniu noclegu i za kosciolem znajdujemy strzalke Sobe-Rooms po schodkach w gore. Tu nie ma uliczek miedzy domami, tylko kamienne schodki!. Zgadzamy cene za romantyczny apartamencik z sypialnia na antresoli, zbudowany w nowej czesci domu przylegajacej do starych murow z wszechobecnego bialego kamienia, z widokiem z okna na slynne wyspy klasztorne, z obietnica wniesienia bagazy i darmowej wycieczki motorowka wlasciciela na wyspy: 40€ (w sezonie bylo 60€).

Czujemy sie tak jakbysmy po 2 tygodniach, 3000 km, 10 monastyrach, pieciu kanionach, gorach, jeziorach i dolinach, niezliczonej ilosci zakretow, wreszcie dotarli do celu naszej wyprawy. Szkoda, ze zostal sie tylko ostatni tydzien, lacznie z powrotem do kraju.

Brak komentarzy: