piątek, 19 marca 2010

Varanasi

Pobudka rano o 5, bo mamy zdazyc przed wschodem slonca na rejs
lodziami po swietej Gandze.

Spod hotelu jedziemy autokarem dokad mozna, potem pieszo bo ulice tak
zatloczone tlumem pielgrzymow w roznobarwnych strojach i turystow z
wyciagnietymi kamerami, ze juz tylko pieszo. Pielgrzymi zaopatruja sie
w wience ofiarne z kwiatow i plastikowe butelki na swieta wode oraz
pozywiaja sie w rozlicznych garkuchniach lub - jak nazwac?
herbaciarniach? - miejscea pod sciana domu lub pod drzewem gdzie na
stopniu lub murku, z czajnika ustawionego na murowanym, wylepianym z
gliny czy zeliwnym piecyku lub wrecz koksowniku rozlewa sie poranna
herbate z mlekiem (kawa tu nie jest kultywowana). Turysci opedzaja sie
od sprzedajacych pamiatki i pocztowki handlarzy, zebraczek z malymi
dziecmi, falszywych sadhu ucharakteryzowanych patniczym strojem i
rytualnymi malunkami do zdjecia, aby potem potrzasajac blaszana puszka
groznie zlorzeczyc w kierunku skapiacych grosza.

Tlum przemieszany z rowerami i rikszami, przeciskajacymi sie pomiedzy
wystawionymi na ulice straganami. Pomiedzy nimi stoja lub leza
nieruchomo albo poruszaja sie niespiesznie w sobie tylko znanym
kierunku swiete krowy omijane dookola a na ziemi spia obojetne na
wszystko zwiniete w klebuszek psy.

Wierni, pielgrzymi i turysci podazaja w kierunku nabrzeza swietej
rzeki Ganges, do ktorej zejscie spod pobudowanych wzdluz rzeki swiatyn
prowadzi po szerokich schodach. Schody te, wraz ze swiatyniami zwane
ghaty, sa miejscem porannych modlow i umozliwiaja zejscie do wody. Na
scianach swiatyn prymitywne oltarze bostw - Wisznu, Sziwa, Kali w ich
roznych wielorekich i nawet mnogoglowych wcieleniach, malpa Hanuman, z
glowa slonia Ganesia, umalowane rytualnymi farbami: karminowym,
czerwonym i pomaranczowym, ustrojone tanimi brokatami i przyozdobione
girlandami kwiatow.

Na szczycie schodow drewniane zadaszone platformy skupiaja wiernych,
ktorzy gromadza sie wokol swietych mezow - pątników sadhu, skapo
odzianych w biale - lub zolte i pomaranczowe szaty (zeby nie rzec
szmaty), z wygolonymi glowami z zostawionym kosmykiem (wyrastajacym z
miejsca gdzie kosci czaszki lacza sie ze soba, aby chronic dusze,
ktora tamtedy uchodzi) - lub w turbanach czy zawojach i z kedzierzawa
siwa broda i zarosnieta twarza - twarze nieraz pomalowane w znaki i
pasy zalezne od bostwa i reprezentowanego wyznania. Oni to swieci
mezowie przyjmuja od wiernych datki i wysluchuja ich prosb, aby modlic
sie potem w ich intencjach.

Na nizszych partiach schodow zorganizowane grupy pielgrzymow lub
mnichow ze swiatyn odprawiaja zbiorowe modly, nieraz przy dzwieku
spiewu z glosnikow. Pomiedzy zdazajacymi na dol kreca sie kobiety i
dzieci sprzedajace w zwinietym listku wypelnionym platkami kwiatow
znicze do puszczenia na wode w intencji zmarlych.

Na samym dole, nad woda, odbywaja sie rytualne kapiele i obmycia,
polaczone z modlitwa. Najwierniejsi wyznawcy zanurzaja sie -
przykucajac - z glowa, potem dokonujac ablucji pijac wode, nabierajac
ja w usta i szorujac zeby wyciagnietym palcem. Mezczyzni rozbieraja
sie do bielizny, kobiety kapia sie w sari przebierajac sie pozniej pod
nowym, suchym zawojem. Woda Gangesu, uznawana za swieta, a sama rzeka
czczona jak spersonifikowana bogini - musi miec rzeczywiscie cos w
sobie, gdyz zawarte w niej zwiazki srebra sprawiaja ze nie ulega ona
zepsuciu i byc moze cos jest w wierze w przypisywana jej moc
oczyszczenia.

Grupy nie tak zdeterminowanych wiernych oraz niewiernych turystow
schodza nad wode, aby zajac miejsca w czekajacych na nie lodziach
drewnianych. Schodzimy tez i my do naszej lodzi, siadamy na deku na
dziobie lub rufie oraz na siedzeniach wzdluz burt, pokrytych
przescieradlami. Dostajemy po zniczu od rozdajacej je z kosza
dziewczyny, a wioslarze dlugimi wioslami z bambusowa zerdzia odpychaja
sie od dna, aby przecisnawszy sie pomiedzy innymi lodziami usiasc do
wiosel i wyprowadzic lodz na nurt rzeki. Spuszczamy zapalone znicze na
wode, poswiecajac je swym intencjom i swym bliskim, ktorzy odeszli.
Doczepia sie do nas mniejsza lodz handlarza pamiatek wyladowana
ulozonym rowno towarem, gdy naszym wioslarzom udaje sie zapuscic
silnik, schowany pod dekiem na rufie.

Przeplywamy w gore rzeki wzdluz ghat ze swiatyniami o roznokolorowych
kopulach, obserwujac modly i kapiele, wzmacniajac swoj wzrok
teleobiektywami; warunki swietlne bladego switu i odleglosc od brzegu
nie sprzyjaja dobrym ujeciom.

Po drugiej stronie rzeki - szerokiej, przeciwny piaszczysty brzeg i
rosnace dalej krzewy ledwo widac w przymglonym powietrzu - wreszcie
pojawia sie wschodzace slonce, przechodzac od karminu przez czerwien
do pomaranczowego wszystkie boskie kolory. Widac po tamtej stronie
grupki ludzi, ktorzy wedruja wzdluz brzegu lob gromadza sie przy
plandekach rozpietych na palach, a dym wydobywajacy sie z polowych
palenisk zasnuwa ich przymglone postaci.

My splywamy z powrotem juz z pradem Gangi ogladajac ten sam teatr raz
jeszcze, az wreszcie docieramy do miejsc palenia zwlok na Manikarnika
Ghat - jest to powszechny w religii hinduskiej sposob pozegnania sie z
tym swiatem, zgodny z zasada "z prochu powstales i w proch sie
obrocisz". Varanasi jest jednym ze swietych miejsc gdzie tego obrzedu
zastepujacego nasz pogrzeb mozna dokonac, jesli ktos chce pozostac
wierny wymaganiom hinduizmu. Jak to sie robi? W poblizu mozna kupic
sagi drewna - zwyklego tekowego, badz dla bogatych - sandalowego, z
ktorych uklada sie kwadratowy azurowy stos - jakby studnie, w ktora
wklada sie zwloki i przykrywa kolejnymi polanami, a calosc pali sie i
plonie. I juz.

Wysiedlismy w tym miejscu z naszej lodzi i przeszlismy pod gore,
dochodzac do jednego z takich pogrzebowych ognisk. Nie wolno tu juz
robic zdjec pod grozba - jak mowil nasz przewodnik - trzykrotnego
zanurzenia sprzetu w swietej wodzie Gangesu w celu jego
"oczyszczenia". Sprawiajacy proceder grabarz pozwolil nam podejsc
dookola, pokazujac gdzie jeszcze widac bylo stopy. Musiala to byc juz
koncowa faza calopalenia, gdyz wokol nie bylo bliskich glownej juz nie
postaci ceremonialu; uczestnicza w nim tylko mezczyzni. Spalone prochy
sa potem odbierane przez bliskich i oddawane swietej rzece Gandze.

Mocno poruszeni i przygnebieni natychmiastowym ucielesnieniem zasady
obrocenia naszego bytu w proch idziemy pod gore, mijamy punkt
sprzedazy drewna pogrzebowego z wielka waga szalowa i doznajemy
kolejnego szoku - podupadle i poniszczone ruiny nie wiadomo czy
czynnych jeszcze swiatyn, z okien jednej z nich wyglada krowa; idziemy
pod gore po schodkach wsrod tych murow, ostrzegajac sie przed plackami
krowimi; mocz wraz z lajnem tych swietych zwierzat ktore tu jak i
wszedzie swobodnie spaceruja splywa w dol, do stanowisk paleniskowych,
dopelniajac poczucia doglebnej, bezwzglednej i mizernej nieuchronnosci
przemijania.

Wreszcie wracamy do zwyklej plataniny uliczek pelnych kontrastow; to
kolorowy rzad kobiet spieszacy w strone rzeki, tu koza, tu patnik w
zawoju na glowie i szacie ktora kiedys byla biala przewiazanej miedzy
nogami, tu pies, tu sprzedawca betelu zawijanego w liscie, do zucia
pozwalajacego zapomniec o glodzie i nedzy; tu w krotkie lachmany
odziany wychudzony starzec, siedzacy w kucki pod sciana, tu garkuchnia
we wnece muru oferujaca placki z patelni; tu mlody mezczyzna kucnal na
skraju chodnika i obmywa sie woda z gumowego weza, palcem szorujac
zeby; tu siedzaca przy koszu sprzedawczyni kwiatow i wiencow
ofiarnych; najbardziej kontrastuja z tymi obrazkami i pozwalaja
przywrocic wiare w nowe zycie - szkolne dzieciaki, ktore ubrane w
wykrochmalone biale koszulki i jednakowe charakterystyczne dla swej
szkoly kolorowe ubranka - spodenki lub spodniczki na szelkach -
wyprasowane jak spod igielki, z szerokim tornisterkiem na plecach i z
buteleczka napuju wiszaca na szyi - radosnie kontrastuja z tym
otoczeniem i nastrojem, przemykajac pomiedzy ludzmi i zatrzymujac sie
- te mlodsze dzieciaki z pewna niesmialoscia zatrzymujac sie, a starsi
chlopcy z lobuzerska poza, starsze dziewczynki z kokieteryjnymi
minkami - gdy my, przybysze z innego swiata wyciagamy swe male
aparaciki i blyskajace wielkie obiektywy aby zawiezc do domu te
nadzieje i wiare w jasniejsza strone zycia.

Dochodzimy do kolejnego obiektu na trasie porannego zwiedzania -
swiatyni Shiwy, stworcy swiata Wishwanatha - gdzie podobnie jak w
wielu innych znamienitych obiektach obowiazuje zakaz wnoszenia
aparatow, kamer i komorek, dozwolone sa jedynie dokumenty i pieniadze.
Sprzet zostaje w pobliskim sklepiku pilnowany przez naszego lokalnego
guarda, zas my idziemy na kontrole. Bramka w ciasnym przejsciu i tak
piszczy przy kazdym wchodzacym, ale przedtem panowie sa szczegolowo
obmacywani z zagladaniem do portfeli przez wojskowego, a panie potem z
obmacywaniem biustu i pasa przez pania sierzant, wreszcie wchodzimy na
teren swiatyni ze szczerozlota rzezbiona kopula; do srodka i tak jako
nie-hinduisci wejsc nie mozemy, tylko zajrzec na wewnetrzny
dziedziniec pelen mnichow w pomaranczowych szatach i naboznie
skladajacych poklony wiernych.

Wracamy przeciskajac sie przez waskie uliczki ciagle glodni i troche
oszolomieni do autokaru, ktory zawozi nas do innej czesci miasta, aby
obejrzec swiatynie Durgi. Obostrzen juz takich nie ma, ale zdjecia i
wejscie do srodka niedozwolone. Pozostaje sie napawac nastrojem i
zapamietac obraz "oczami duszy", a potem wracajac do autokaru jak
zwykle wsrod straganow zrobic swietne zdjecie krowy wylegujacej sie na
srodku ulicy, z kopula swiatyni w tle w porannej mgle.

Nareszcie do hotelu wsrod tlumu i klaksonow na sniadanie, troche
odswiezenia i wyjazd na dalsze zwiedzanie - do miejscowosci Sarnath w
okolicy, gdzie swe pierwsze nauczanie przeprowadzil Budda i gdzie
znajduje sie miejsce modlow w ktorym wydarzenie to upamietnione jest
to grupa figuralna, z inskrypcjami na tablicach w wielu alfabetach, z
ktorych lacinski jest reprezentowany tylko po angielsku, z wielkim
dzwonem pokoju oraz swiatynia z freskami przedstawiajacymi dzieje jego
zycia. Opodal w parku znajduje sie wielka okragla murowana
przysadzista stupa do ktorej przychodza wierni skladac poklony.

W programie jeszcze emporium brokatow, prowadzone juz w szostym
pokoleniu. Oprowadzal nas ojciec, obslugiwal przy sprzedazy syn, a
kase sumowal senior rodu - gruby, wygolony, w bialym kitlu i z
kolczykami w uszach. Oj, bylo co kupic. Najpierw jak zwykle pokaz
tkania na mazynach zakardowych programowanych kartami, a potem zale
wlasciciela za odchodzacym pokoleniem fachmanow majacych wzor
przekladania pasm nitek jedwabnej osnowy i przeplatania jej kolorowymi
nicmi watku w glowie, wspolpracujac ze soba w unikalnym tandemie;
wlasciciel zalil sie, ze za jego dziada bylo takich fachmanow
kilkudziesieciu, za ojca - kilkunastu, a za niego - kilku, i zeby
predko kupowac, bo za piec lat z braku nasladowcow ten fach wyginie.
Tylko dlaczego tak slabo dbal o tych swoich nieocenionych chudych jak
szczapy i pogietych jak kulisi fachmanow, ze mieli szczerbate zeby? Za
1 cm tkanego majstersztyku na godzine? Praca ludzka w Indii jest
bardzo tania.

Wreszcie wracamy do hotelu, kapiel, mala drzemka zeby zregenerowac
sily i dla chetnych i wytrwalych nadprogramowy wyjazd na wieczorne
codzienne nabozenstwo poswiecenia i blogoslawienstwa odprawiane na
ghatach, zwane pudża (pudja), na ktore mniejszą juz grupką chetnych
wybieramy sie - dla urozmaicenia rikszami. Jest to rzeczywiscie
niecodzienne przezycie - jazda wzdluz tej samej trasy co poranna, w
tym samym scisku wszelakiego ruchu, ale juz jako jego czynni
uczestnicy wsrod takich samych riksz kierownica w kufer, kolo w kolo,
trzy rzedy obok siebie, a pomiedzy nimi rowery, skutery, riksze
bagazowe z platforma i handlem, to wszystko na skrzyzowaniach sie
splata z drugim takim samym potokiem, ciagle hamowania i
przyspieszenia, nieustepliwe wciskanie sie w kazda wolna luke, ale
posluszne ustepowanie glosniej trabiacym samochodom i nawet autokarom
- wcale nieszeroka ulica robi sie przez to bardziej pojemna, trzy
rzedy riksz zamieniaja sie w jeden ustepujac samochodom, sa tu
niepisane reguly kooperacji wypracowane praktyka pozwalajace wszystkim
znalezc swoje miejsce - nawet tym krowom, ktorych jako te krowy nic
nie obchodzi.

Wytrzesieni na rikszy ktora dla nas jest za ciasna - ja siedze
polgebkiem obejmujac Ele aby nie spadla - a miejscowi potrafia jechac
we dwoje z dwojka dzieci - ogluchli od klaksonow, z trudem zsiadamy na
ziemie. Dochodzimy ostatni odcinek pieszo i wychodzimy na znane juz
ghaty, aby na dole wejsc do czekajacej nas lodzi. Lodz tym razem
mniejsza, bez silnika za to z dwoma wioslarzami; odbywamy tradycyjny
rejs w gore a potem w dol rzeki, aby tym razem w swiatlach wieczornych
obserwowac z dala pogrzebowe ogniska.

Wracamy do centralnej czesci, pod ghaty Dasaswamedh z czerwona kopula,
po drodze zabierajac zone i siostre jednego z wioslarzy - ze sliczna
gromadka dzieci. Male dziewczynki maja malowane oczy, co wyglada
uroczo - Ela czestuje wszystkie cukierkami.

Ustawiamy sie w rzedzie lodzi przed widowiskiem, ktore sie szykuje i
na ktore zbieraja sie tlumnie wierni siadajacy na schodach i
podplywajacy lodziami. Na siedmiu platformach wystawionych z gornej
czesci schodow, oswietlonych reflektorami, przyozdobionych girlandami
i zwienczonych neonowymi jakby parasolami (symbolizujacymi opieke
bogow) ustawiaja sie majacy odprawiac modly bramini, ubrani w zlote
szaty. Zaczyna sie nabozenstwo. Przy dzwiekach spiewu z glosnikow i
ogluszajacych dzwonkow kreconych przez asystentow (maja one przywolac
bogow do udzialu w uroczystosci), bramini rozpoczynaja synchroniczne
rytualne gesty powtarzajac je na cztery stony swiata - trabienie w
rogi, podnoszenie kolejno zniczy, wieloplomiennych lamp, pochodni,
wreszcie bialych wiotkich jakby miotel-wachlarzy - widowisko dla nas
atrakcyjne, dla wiernych posiadajace glebsza wymowe i odprawiane w
takich samych tlumach codziennie.

Przed koncem nabozenstwa, aby uniknac tlumow, wracamy przez wiecznie
tetniace zyciem ulice do naszych riksz, aby ta sama jeszcze bardziej -
choc wydawaloby sie to niemozliwe - zatloczona i zgielkliwa droga,
wytrzesieni wrocic do hotelu.

Co za dzien!

Krzysztof

Brak komentarzy: