poniedziałek, 13 września 2010

Dzien 16.

Na ostatni dzien pobytu na poludniu Armenii zaplanowalem najwieksza wedlug mnie jej perle - klasztor Tatew.

Pogoda dotad caly czas laskawa i upalna pomieszala nam szyki, od rana niebo zasnute ciezkimi chmurami, grzmoty, prognoza pogody pokazuje deszcz. Ale nie zmienia to naszych planow.

Drogowskaz pokazuje 134 km do Tatewa - jedziemy ta sama kreta droga przez przelecz Worotan cala we mgle (z daleka widzielismy gesty mleczny kozuch pokrywajacy szczyty), za przelecza znane wyboje trasy choc asfaltowej to garbatej i laciatej. Nic dziwnego - po drodze widzimy, jak roboty asfaltowe przy bocznych wjazdach wykanczane sa bezzebnymi grabiami i przyklepywane lopatami.

Przy Szaki zatrzymujemy sie w przydroznej restauracji na kawe dla kierowcy - dzis ja prowadze, Janusz idzie ze mna i widzimy pusty lokal, na scianach olejne gustowne obrazy, przy jednym z wyszukanie fornirowanych stolow siedzi czterech mezczyn: trzej w sile wieku zazywni i zarosnieci Ormianie, czwarty mlodszy i drobniejszy jak sie okazuje wlasciciel lokalu, przy zastawionej uczcie z potrawami ormianskimi i butelka wodki, do ktorej natychmiast zostajemy usilnie namawiani: Ach, Polsza! Ja byl! Koszalin, Kolobrzeg! Dobrze, dobrze! Ja mowic polski: "ja cie bardzo kocham"! Wypij choc piacdziesiat, niczewo! Pijemy zamowiona kawe i przy placeniu kelnerka mowi, ze juz zostala oplacona przez naszych nowych przyjaciol - chociaz tak nas ugoscili.

Jedziemy dalej i na ostatniej odnodze przed Goris skrecamy w prawo. Szeroki nowy asfalt na tej drodze predko sie konczy i zamienia w surowa podsypke; jedziemy znow we mgle, nawet siapiacej mzawce, choc przy Szaki bylo przejrzyscie bo tam zeszlismy pod podstawe chmur, tu znowu 2000 m pokazuje GPS.

Z mlecznej pustki przed nami wylania sie migajac swiatlami auto - zatrzymujemy sie przy nim; kierowca taksowki wiozacy rdzennych Rosjan (co slychac po akcencie) oznajmia, ze przy Szinuar droga zamknieta, maszyny drogowe zablokowaly przejazd i trzeba szukac objazdu. Czyzby trzeba bylo jechac przez Goris? Od szosy nadjezdza kawalkada aut, Ormianie dyskutuja, po czy wszyscy jada dalej, za nimi taksowka ktora zawrocila, za nimi my.

Przed Szinuar rzeczywiscie korek, spychacze i koparki pracuja na calego, Ormianie z czolowej kawalkady wysiadaja, rozmawiaja z drogowcami, ci w koncu rozsuwaja swe potezne maszyny i przejezdzamy!

Szinuar caly rozkopany w robotach drogowych, dalej wciaz jedziemy po zwirowej podsypce lub swiezo splantowanym spychaczami gruncie mokrym od deszczu, kiedys bedzie tu ladnie! Na razie wymijamy kolejne maszyny badz na zmiane przepuszczamy auta z naprzeciwka na zwezeniach, caly czas we mgle choc GPS pokazuje juz 1500.

Wreszcie widok sie troche otwiera i widzimy przed soba potezny kanion Worotan na ktorego jednym skraju jestesmy, pod nami wijaca sie w dol wsrod mglistej zieleni surowa wstege drogi, ktora gdzis ginie w dole, a naprzeciwko zygzak dalszej drogi wspinajacej sie po jeszcze bardziej stromym zboczu w strone miasta Tatew. Jest jedyna droga do tego miejsca! Droga widziana naprzeciwko wspina sie wysoko i ginie gdzies w nawisie chmur; na prozno wypatrujemy, gdzie moze byc klasztor...

Zjezdzamy zakretami na dol az na 1000 m, w najnizszym punkcie na zakrecie wysiadamy aby zobaczyc cud przyrody - Diabelski Most nad rzeka Worotan. Cieple zrodla tu dzialajace wyrzezbily wapienna skale tak, ze utworzyl sie naturalny skalny most nad rzeka, ktorej nurt gdzies w glebinie szczelin pieni sie bystrzami, a wokol jest pelno zaglebionych sklepien wypelnionych grubymi naciekowymi stalaktytami, nad nami zas goruja skaly o przedziwnych wyoblonych ksztaltach.

Podchodzimy troche dalej wzdluz sciezki i dochodzimy do rozszerzenia miedzy skalami, tam dwa prymitywne baseniki, do ktorych doplywa ciepla woda; w nich smiejac sie i krzyczac kapia sie przejezdni wraz z miejscowymi drogowcami i skacza do wody, pociagajac w miedzyczasie z butelki na brzegu. Tylko w Armenii takie klimaty!

Wracamy do auta i zaczynamy mozolna wspinaczke na gore, poczatkowo tylko w mzawce, potem we mgle - moze to nawet lepiej, ze nie widzimy przepasci. Pokonalismy roznice 50 m w gore, ominelismy ostatnie spychacze i skrecamy w lewo do klasztoru, ktorego sylwetka blado wylania sie we mgle. Wchodzimy przez brame do wnetrza murow klasztornych i zwiedzamy doskonale zachowane pomieszczenia wokol: refektarz, biblioteka, sala wykladowa, pomieszczenia mieszkalne z oknami wychodzacymi bezposrednio w mglista pustke przepasci!

Wreszcie wchodzimy do glownej swiatyni, gdzie wlasnie odbywa sie ceremonia chrztu mlodej dziewczyny, ktorej towarzyszyl pewnie jako chrzestny mlody mezczyzna. Brodaty kaplan w zlotej szacie i czarnym kapturze to spiewal w towarzystwie drugiego mnicha, to odmawial modly przeplatane procedurami blogoslawienstw, namaszczania i nakladania rak. Z poczatku myslelismy, ze to slub. Towarzyszyli im bliscy i rodzina, wsrod ktorych poznalismy uczestnikow kawalkady aut ktora przetarla nam droge.

Gdy kosciol opustoszal, porobilem jeszcze zdjecia ze statywu i ruszylismy w droge powrotna serpentynami w dol, blokowani co chwila maszynami drogowymi - aby potem znow wspiac sie na gore. Z ulga dotarlismy do glownej szosy i pognalismy do domu.

Po drodze w tej samej restauracyjce przy Szaki zjedlismy pyszny obiad z ormianskich goląbków, zielonej fasoli i kaszy z kurczakiem, popijajac winem.

Ach, zapomnialem dodac ze na trasie mielismy dwa spotkania z policja. Panowie w wielkich czapkach na sowiecka modle zatrzymali nas za "naruszenie skorosti", ale sie wytlumaczylismy niezrozumieniem znakow... zreszta, powiedzieli ze nas puszczaja, bo "wy naszi gosti".

Tak to wyjazd do Tatewa dostarczyl nam - jak wszystkie inne - niezapomnianych, choc nie zawsze oczekiwanych - wrazen. Taka regula Armenii.

Krzysztof

Brak komentarzy: