wtorek, 7 września 2010

Dzien 9.

Dzis wyprawa trekingowa: kanionem Yenokavan.

Pojechalismy na polnoc i najpierw zatrzymalismy sie w Iczewan (stolicy regionu Tawusz, a nazwa miasta oznacza gospode). Tam na bazarze zrobilismy zakupy, a ja w klubie intrnetowym dorwalem sie do hot-spota i wyslalem zaleglosci z czterech dni.

Potem dojechalismy do Gethahovit, skad spodziewalem sie dotrzec bezposrednio do rzeki i znalezc przewodnika. Sami nie podjelibysmy sie przejscia nieoznakowana droga, bez dokladnej mapy szlaku. Tam jednak poradzono nam podjechac wyzej na zocze kanionu do znajdujacej sie w 1/3 trasy miejscowosci Yenokavan. Dojechalismy serpentynami, a jeszcze dalej droga gruntowa wijaca sie wsrod pol do duzego kampu firmy Apaga Tours. Kilkanascie sporych murowanych ukosnie zadaszonych pensjonatow dla gosci, o wysokim standardzie, pawilon administracyjny i gospodarczy, zadaszony duzy taras jako jadalnia-restauracja, w oddali stajnia i obora. Goscie z Francji, Niemiec, Rosji.

Skierowano nas do Iriny, ktora z nami i z pilotami ustalila dostepna dla nas i dla czasu przejscia trase. Poszedl z nami jeden przewodnik i dodatkowo chlopak stajenny do pomocy, gdyz na jednym trudniejszym odcinku trasy planowalismy sie rozdzielic.

Przewodnik okazal sie pochodzic z Grodna, a jego babka byla Polka. Pracuje gdzies na polnocy Rosji, a na urlop przyjezdza do Armenii jako pilot laczac przyjemne z pozytecznym.

Ruszylismy zboczem kanionu lekko w dol, chlopak na przedzie, my w srodku, a na koncu nasz pilot, az doszlismy do polki skalnej o szerokosci 1 m na otwartej przestrzeni, ze stroma sciana z jednej i przepascia bez konca z drugiej strony, z widokiem na przeciwlegly brzeg kanionu zwienczony pasmami gorskimi siegajacymi (dzisiejszego) Azerbejdzanu, i z rzeka wijaca sie gdzies gleboko wsrod zieleni. Zapieralo dech w piersiach.

Potem weszlismy w las bukowo-debowo-olchowy, poprzecinany glebokimi bezdennymi jarami wyschnietych rzek. Szlismy to w gore, to w dol, lesnymi drogami na zboczu, zwezajacymi sie nieraz do waskich sciezek nad urwiskiem.

Nad i pod nami lataly kruki i jastrzebie. Widzielismy na przeciwleglym zboczu wielkie osuwisko lasu odslaniajace czerwonawa glebe w kilku pietrach uskokow. Chlopak ktory nas prowadzil, mowil ze byl swiadkiem tego, jak walila sie sciana lasu.

W planie bylo dotarcie do ruin kosciola o unikalnej trzynawowej konstrukcji. Jednakze po dwoch godzinach marszu na zmiennym terenie po kamieniach, skalach, korzeniach i sciezkach, okazalo sie ze z naszym tempem do celu pozostala jeszcze godzina. Krotkie obliczenia wskazywaly na powrot do kampu o 9. Postanowilismy wrocic.

W drodze powrotnej tym samym szlakiem dotarlismy do odnogi szlaku prowadzacej uskokami i zakosami po kamieniach i osuwiskach ostro w dol. Ja ruszylem z chlopakiem na dol, zostawiajac reszte grupy pod opieka pilota.

Po szalonym zejsciu-zjezdzie dotarlismy do grupy jaskin czesciowo naturalnych, czesciowo wydlubanych w skale wapiennej, zamieszkalych jeszcze w czasach epoki kamienia, a potem przez mnichow-pustelnikow. W jednej z nich - a wspiac sie trzeba bylo po waskich schodkach przytulajac sie do sciany - byly wyrazne ryty skalne, wrecz plaskorzezby z wyraznie zarysowanymi postaciami.

Dalej poszlismy waska sciezka na polce nad rzeka; w jednym miejscu wyrwa w sciezce zostala uzupelniona dwoma pniami. Schodzac wciaz w dol, doszlismy do koryta rzeki z licznymi wodospadami na uskokach skalnych, na ktorych woda pienila sie i blyszczala w sloncu.

W drodze powrotnej minelismy lesne obozowisko z szalasami, paleniskiem i lawami - stolami, przygotowane rowniez z mysla o aktywnych turystach.

Potem wyciskajaca ostatnie poty szarpiaca wspinaczka z powrotem pod gore. Cala wyprawa do slynnej jaskini Lastiver i wodospadow na rzece zajela nam dodatkowa godzine. Ruszylismy wiec dalej i po nastepnej godzinie - ach, znowu pod gore tylko juz nie tak stromo, i znow przez otwarta ekspozycje na polce skalnej - doszlismy do obozu.

Tam juz czekal na nas posilek - smazone i pieczone warzywa, salata z pomidorow i ogorkow, twarog, a jako danie glowne gotowana w warzywach ryba, po jednej na glowe. Do tego oczywiscie piwo, dla mnie zas doskonala mineralka Dzermuk (bo bylem za kierowce tego dnia), ktorej tu wszedzie pelno, a w Moskwie sprzedaje sie po 8 euro za litr.

Zjedlismy na tarasie z widokiem na gory i droge, ktora przebylismy.

Irina udzielila nam wielu cennych wskazowek o dalszych obiektach do zwiedzania. Polecamy Apaga Tours. Calosc z kawa, pilotowaniem, obiadem i napojami kosztowala nas rzedu kilkudziesieciu zlotych na osobe.

O zmroku zjechalismy na dol, w Iczewanie zaopatrzylismy sie w wino na wieczorne pogaduchy i po ciemku wrocilismy do domu. Jutro dzien "odpoczynku" czyli bezplanowy. Spac!

Krzysztof

Brak komentarzy: