sobota, 11 września 2010

Dzien 15.

Wszystkie punkty programu pobytu na poludniu Armenii zostaly wypelnione lub rozdysponowane, dzis nam wypadl dzien wolny.

Poniewaz w trasie z Dilijan zapowiedzielismy ponowna wizyte w Szatin na obiad polaczony z obserwacja kozlow bezauryjskich, wiec szukam w swoich zasobach atrakcji w tym rejonie. Uzgodnilem wczesniej z Melikiem oprowadzenie nas po okolicznych gorach, gdyz sami nie podjelibysmy sie bladzic na podstawie rozbieznych badz zbieznych tylko dlatego ze przepisywanych wskazowek z przewodnikow.

Szatin jest niedaleko, wiec nie spieszymy sie z wyjazdem i wyruszamy kolo 11. Dojezdzamy do Szatin i najpierw jedziemy wyzej na polnoc, do wioski Yeghegis (na rozwidleniu za Szatin trzeba skrecic w prawo, tym razem znaki pokazuja droge do zabytkow).

W wiosce Yeghegis lezacej w kanionie rzeki o tej samej nazwie jest unikalny kosciol Surp Zorac, czyli Swietej Armii. Zbudowany w 1303 r. przez ksiecia z rodu Orbelianow, sklada sie on tylko ze sciany oltarzowej i po bokach umieszczonych kapliczek we wnekach, zwienczonych kopulami. Kosciol stoi na wzgorku, a oltarz jest podniesiony wyzej niz zwykle, po to, aby oddzialy zolnierskie, rowniez jazdy konnej, mogly pomiescic sie na placu i wokol na lakach i w ten sposob brac udzial w nabozenstwie i blogoslawienstwie przed udaniem sie na bitwe.

Na razie zatrzymujemy sie na glownej wiejskiej drodze i miejscowych pytamy sie o to, jak dojechac, gdyz widziany wczesniej z daleka kosciol znikl nam z oczu. Podchodzi do nas przystojny siwy mezczyzna z kreconymi wlosami, zakreconymi wasami i dumnym profilem i proponuje, ze wsiadzie z nami aby pokazac droge.

Skrecamy w lewo w wiejska kamienista uliczke miedzy domkami pod gore, potem w prawo, uliczka staje sie coraz ciasniejsza i wyboista, przy propozycji kolejnego skretu w lewo pod gore po drodze z ktorej wystaja skaly i cieknie woda z gor rezygnujemy, stawiamy auto pod plotem i dalej idziemy piechota prowadzeni przez naszego cicerone.

Prowadzi on nas najpierw do kosciolka sw. Karapeta z cmentarzykiem; we wnetrzu odmawia modlitwe Ojcze Nasz po ormiansku, a potem po rosyjsku, "zebysmy rozumieli".

Idziemy dalej i wyzej, wychodzimy na laki wsrod sadow orzechow wloskich i za ogromnym orzechem widzimy na wzgorku z tarasowymi murkami kosciol Swietej Armii. Obchodzimy go wokol, podziwiamy widoki na kanion i na wioske, sluchamy opowiesci naszego przewodnika o walkach, przesiedleniach,... Wioski wokol zmienialy tu nazwy i mieszkancow parokrotnie.

Wracamy do auta, dziekujemy naszemu cicerone wreczajac mu drobny banknot, on najpierw sie wzbrania, a potem z godnoscia przyjmuje, mowiac ze to tylko dlatego zeby nam nie bylo przykro gdyby odmowil. Wiejskimi uliczkami wydostajemy sie na glowna droge i zjezdzamy do Szatin do posiadlosci Melika.

On ma juz dla nas przygotowane dwa kozly w lunecie chowajace sie wcieniu skaly. Po krotkich obserwacjach i kawie przebieramy sie w buty gorskie i ruszamy autem wraz z Melikiem na zdobycie twierdzy Smbataberd.

Aby do niej dotrzec, jedziemy znow pod gore i tym razem na znanym rozwidleniu skrecamy w lewo do wioski Artabjunk. Tu droga jest bardziej stroma, a w wiosce staje sie gruntowa i kamienista; po paru zakretach wyjezdzamy na pola, jedziemy wzdluz rzeczki nieco powyzej, przy rozwidleniu wybieramy droge w prawo w dol do rzeczki, nad nia sie zatrzymujemy, mozna by przejechac brod, ale to nie ma sensu - w koncu przyjechalismy na spacer.

Przechodzimy rzeczke przez prowizoryczny mostek i zaczynamy sie wspinac serpentynowa zwirowa droga wsrod wzgorz coraz wyzej, podziwiajac odkrywajace sie wokol widoki ze stromych zboczy. Dochodzimy do rozwidlenia - w lewo do ruin kosciola Cachac Kar 2 km, w prawo do ruin twierdzy 1 km. Ogladamy przez lornetke widoczne oba obiekty, stwierdzamy ze twierdza bedzie ciekawsza i idziemy w prawo.

Im blizej twierdzy, tym bardziej droga staje sie stroma; wspinamy sie i wreszcie dochodzimy do stopni prowadzacych do bramy wejsciowej.Wchodzimy i podziwiamy pozostalosci murow otaczajacych twierdze, slady dawnych baszt nad bocznymi wejsciami, oraz resztki centralnego zamku - cytadeli na srodkowym wzgorzu.

Wspinamy sie na nie, odczytujemy uklady pomieszczen zamkowych chodzacpo murach; Janusz z Melikiem siadaja na murku i podziwiajac widoki rozmawiaja o zyciu, ja wspinam sie na najwyzszy ustep i krece sliczna panorame, gdyz zamek stoi na gorzystym cyplu u zbiegu kanionow dwoch rzek, wiec widoki sa nieziemskie. Wracamy na dziedziniec do naszych pan ktore w cieniu na nas czekaja, i schodzimy na dol.

Zejscie jest oczywiscie latwiejsze; znuzeni spiekota odswiezamy sie w zrodelku wody po drodze. Dochodzimy wreszcie do rzeczki i naszego auta; roznica poziomow ktora pokonalismy wynosila 300 m, jak zmierzylem GPSem.

Autem wracamy do rezydencji Melika; tam czekaja juz na nas stada kozlow na przeciwleglej scianie kanionu, ktore juz wyszly na wieczorny zer. Nauczylismy sie je wyszukiwac golym okiem wsrod skal i traw oraz lokalizowac w lornetkach; ja mocuje kamerke na statywie, i udaje mi sie zarejestrowac ciekawe momenty: skoki koziolkow ze skaly, jak podbiegaja do matki possac mleczka z zachwytem obrazowanym trzesacymi sie ogonkami na kuperkach, jak jeden z koziolkow ugrzazl na stromej skale i matka sie po niego wrocila, aby przez demonstracje pokazac mu wlasciwa droge. Doliczylismy sie 15 kozlow w obserwowanym przez nas stadzie; byly to tylko samice z mlodymi; samce zyja osobno wysoko w gorach. Polecamy wszystkim, sa to niespotykane atrakcje: Melik, wies Szatin, tel. 093074378.

Tymczasem czeka juz na nas prawdziwy wiejski obiad: zupa na serwatce z mleka z kasza z pszenicy przyprawiona koprem i kolendra, jajecznica z gorskim zielem o dziwnej nazwie co mnie przypominalo szpinak, do tego stale dodatki: ser bialy, salatka, lawasz no i jogurt z miodem na deser.

Przy herbacie konczymy wieczorne obserwacje kozlow zmierzajacych do wodopoju, zegnamy sie z milymi gospodarzami regulujac naleznosci,wreszcie wracamy do domu jeszcze przed zachodem i postanawiamy wyprobowac kolejny koniak na uczczenie tak wspanialego niezaplanowanego dnia.

Krzysztof

Brak komentarzy: