wtorek, 7 września 2010

Dzien 11.

Dzis wielka wycieczka na polnoc do Alaverdi kanionem rzeki Debed.

Niesamowicie malownicze skaliste gory nad kanionem. Tunele o surowych scianach, most na rozwidleniu rzek, zbocza gor zakonczone skalistym jakby murem naturalnych twierdz.

Po drodze za miasteczkiem Tumanian zatrzymujemy sie w wiosce Kobejr, aby po skalistych schodkach wspiac sie do zawieszonego na polce skalnej pomiedzy pieczarami klasztoru Kobejr. Sa to ruiny, ale pozostala sie jedna sciana oraz glowna wysoka absyda z unikalnymi freskami malowanymi wg szkoly gruzinskich ortodoksow. Otwarta sciana klasztoru wisi nad przepascia. W glebi pare innych budynkow klasztornych w roznym stanie, dziedzince wypelnione zwalonymi blokami kamiennymi z unikalnymi plecionymi frezami, przerosniete drzewami, wokol sciana skalna z bazaltowych "ksztaltek" jak w Garni, z pieczarami z cieknaca woda, widok na doline kanionu wokol - wrazenie niepowtarzalne.

Wracamy na dol i szczupla kobieta o klasycznej ormianskiej urodzie z wioski zaprasza nas na poczestunek - herbata, twarog, miod jeszcze z woskiem, jogurt, winogrona, suszone morwy i sliwki. Rozmawiamy o ciezkim zyciu ludzi z gor. Kolejne bliskie spotkanie trzeciego stopnia.

Dalej w droge! Jedziemy dnem kanionu wzdluz rzeki Debed. Drogowskaz w lewo wskazuje na Odzun - nasz nastepny cel, wioska z ogromnym kosciolem klasztoru z X w. Wdrapujemy sie waskimi i stromymi serpentynami na gorny plaskowyz, ktory wydaje sie byc dachem swiata. Okazuje sie, ze jest tam plaskowyz z lagodnymi wzgorzami wokol, a kanion o ostrych krawedziach wyglada stamtad jak wyrabany toporem oszalalego olbrzyma.

Docieramy do celu. Upal. Ogrom kosciola z olbrzymim, pre-gotyckim wnetrzem o trzech nawach.

Kawa w sasiadujacej kafejce. Tam pytamy o "dom Czeluskina". Jest to - jak wynalazlem w nieocenionych przewodnikach z www.tacentral.com - firma zajmujaca sie przygotowywaniem mieszanek i herbat ziolowych wg starych recept ormianskich.

Po krotkim bladzeniu odnajdujemy przy pomocy mlodej Ormianki, w bocznej uliczce dom w starym ogrodzie. Starsza pani zaprasza nas do stolu w ogrodzie. Starszy zazywny siwy pan o lasce schodzi ze schodow i zasiada wraz z nami. Pani przynosi herbate z suszonych granatow, do tego dzem malinowy. Wokol drzewa sliwy, grusze, winogrona, orzech. W oddali szopa z suszacymi sie bukietami ziol... Poczulismy sie troche jak u Czechowa...

Dalej w droge! Zjezdzamy serpentynami po jednej stronie kanionu po to, aby zaraz po drugiej wspiac sie tak samo do osady Sanahin w poblizu miasta Alaverdi. Potem tak samo zjezdzamy, mijamy miasto o tradycji zaglebia miedziowego z zapyzialymi halami i dymiacymi kominami fatalnie psujacymi krajobraz, i wspinamy sie do kolejnej osady Haghpat.

W obu osadach dwa wielkie swietnie zachowane klasztory z wieloma kosciolami o ogromnych wnetrzach, surowo zebrowanych olbrzymich sklepieniach, pekatych filarach, licznych chaczkarach wmurowanych w sciany. Do tego rozne i liczne budynki pomocnicze: w Sanahin pani udostepnila nam mroczne wnetrze biblioteki klasztornej, w Haghpat zwiedzamy refektarz.

Wrazen nie da sie opisac. Z wrazenia zdjecie reportazowe zrobilem tylko jedno. Ale mam unikalne zdjecia ze statywu z mrocznych wnetrz, rozleglych kolumnad, wynioslych sklepien.

Slonce juz nisko! Jedziemy do upatrzonej restauracji Flora w Alaverdi, posilamy sie przed droga specjalnosciami kuchni ormianskiej: kebab wolowy i szaszlyk wieprzowy, do tego wszelkie salaty no i oczywiscie nieodzowny lawasz, czyli pieczony w cienkich plackach chleb, pyszne czerwone wino.

Juz ciemno! Caly dzien prowadzilem, oddaje kierownice Januszowi. O 10 wieczor jestesmy w domu. Nikt nie ma juz sily na winne pogaduchy; kapiemy sie i padamy spac.

Krzysztof

Brak komentarzy: