wtorek, 26 sierpnia 2008

Dzien 10.

Sniadanko, pakowanko, pozegnanko i w droge! Durmitor zegnal nas chlodna pogoda, ale w trakcie dnia i trasy na poludnie sie rozchmurzalo i znow bylo upalnie.

Zjezdzamy Tara i jeszcze zdjecia miejsc ktore przedtem nam umknely: fantastyczny przelom rzeki. Potem predko Mojkovac, Kolasin, i juz jestesmy w kanionie Moracy - jeszcze potezniejszy niz Tara, o scianach skalnych tak masywnych i poteznych, ze nie sposob ich oddac na zdjeciu. Samo lozysko rzeki biegnie w korycie wymytym w skale, o pionowych, a nawet podcietych brzegach. Nad nim olbrzymie, jednolite masywy skalne i lasem pokryte gory. Niezliczone mosty i tunele, okazja do slicznych ujec na postojach. Ciezarowki za ktorymi trzeba wlec sie kilometrami zanim trafi sie okazja wyprzedzenia. Wrazenia zostaja na zawsze.

Zatrzymalismy sie oczywiscie przy monastyrze Moraca tuz z lewej strony drogi i podziwialismy harmonie ksztaltow architektury oraz bogactwo freskow w glownej cerkwii sw. Bogurodzicy oraz malej cerkiewki sw. Nikola. Krotki posilek w podcieniach zadaszonych law dla pielgrzymow, podgladanie brodatych mnichow rozmawiajacych z wiernymi na pewno o wierze i popijajacych Niksicko piwo, i dalej w droge!

Szukamy na mapie odnogi do kanionu Mrtvicy, przy drodze nie ma zadnych oznaczen, nazwy miejscowosci nie da sie zlokalizowac, wreszcie stwierdzamy ze przejechalismy o jeden most za daleko i zatrzymujemy sie na wielkim parkingu na zakrecie przed tunelem, robiac ostatnie zdjecia kanionu Moracy. Mimo znuzenia upalem decydujemy sie wracac, tym razem z asysta Oziego, ktoremu od rana dalem wychodne. Trafiamy na wlasciwe miejsce; trzeba bylo tuz przed mostem nad Mrtvica - doplywem Moracy - zatrzymac sie i zejsc albo nawet zjechac waska afaltowa droga ostro w dol, potem przez mostek stalowy, ale wykladany deskami (uwaga na gwozdzie!), i przy strzalce (ach, wreszcie jakas informacja) waska sciezka wsrod krzewow skrecic najpierw pod gore, potem wzdluz rzeki Mrtvicy o przeczystej wodzie i nurcie szemrzacym po kamieniach i glazach, po 20 min. marszu dojsc do istnej perly - most kamienny Danily Niegosza, ktory polecil zbudowac go dla uczczenia swej matki 150 lat temu.

Jestesmy urzeczeni harmonia jego ksztaltow, nasza samotnoscia w tak urzekajacym miejscu, upalem zachodzacego dnia, a przede wszystkim niewiarygodna czystoscia i cudnym butelkowo zielonym kolorem glebii wody pod mostem, w ktorej przechylajac sie przez kamienna barierke mozna dojrzec wsrod poteznych glazow, przy nieskalanej przejrzystosci zielonej toni na kilka metrow, plasajace male rybki. Rzeka skrzy sie pod slonce, zielen drzew zalesiajacych okoliczne skaly - zapowiedz samego kanionu do ktorego mozna by dojsc po jeszcze godzinnym marszu, szmaragdy toni wodnej, oraz zakleta w ksztaltach mostu historia wypisana na tablicy pamiatkowej - wszystko to nas urzeka, chcemy ta chwile zatrzymac: zdjecia, panorama z reki, kamera, ale przede wszystkim zatrzymujemy to w duszy na zawsze! W niewielu miejscach na swiecie do tej pory doznalismy tak ekstatycznego wzruszenia.

Ela znuzona dniem zostaje przy mostku, ja robie krotki rekonesans dalsza drozka do malej drewnianej chatki w lesie kryjacej zarna pewnie napedzane woda z gorskiego strumienia ktory chyba wysechl. Wracam, zmeczeni ale szczesliwi wracamy do auta, i jedziemy szukac noclegu.

Jacek Podroznik z ktorym bylismy na wyprawie w Islandii, polecil nam hotelik Mala Venezia przy szosie tuz przed Virpazarem. Przejechalismy szybko Podgorice i dotarlismy na miejsce o zmroku. Urzekajaca atmosfera budynku z bialego kamienia o srodziemnomorskiej architekturze, przy grobli z szosa i torem kolejowym przecinajacej potem jezioro Szkoderskie, chudy gospodarz ktory nas przywital i wraz ze swoja pomocnica Julia zaprowadzil do pokoju na pietrze. Zamowilismy na razie dwie noce po 30€ za pokoj. Pod koniec sezonu jestesmy tu jedynymi goscmi, wiec zajeto sie nami z atencja. Kolacja w tropikalnej atmosferze na tarasie - pstragi i karp z rusztu, z plastrami przypiekanych ziemniakow, czarnogorskie biale wino. Tylo w nocy nie dawal nam spac szum samochodow, niestety czasami pociagi, halasujace cykady no i upal. Ale zmeczenie dniem wzielo gore i zasnelismy z mostem Danily przed oczami.

Dzis rano robie zdjecia wschodu slonca z tarasu przed pokojem i czuje sie jak w basni: zarosla, wody, zielen drzew, ptaki przelatujace wsrod nich, w odali gory otaczajace jezioro, co nam przyniesie kolejny dzien?

Brak komentarzy: