niedziela, 24 sierpnia 2008

Dzien 7.

Jeden z najpiekniejszych dni, dzien spelniania sie wczesniejszych planow i marzen na poziomie 200%.

Przy cudnej pogodzie wyjechalismy na lewo od glownej ulicy Zabljaka, na poludnie w kierunku Savnika. Droga poczatkowo waska i poszarpana, mija Durmitor i gore Savin kuk od wschodu, potem asfalt jest nowy i lepszy. Pare razy ustepujemy krowom na drodze, co staje sie potem regula. Po drodze macha na nas lokalny dziadek, proszac o podwiezienie do najblizszej wsi. Ela z dobroci serca sie zgadza, ale za chwile tego gorzko zalujemy; smrod dawno niemytego ciala przekracza nasze wyobrazenia. Na szczescie wioska juz blisko, dziadek wysiada, a ja za zakretem robie postoj i zarzadzam deratyzacje aerozolem samochodowym.

Dojezdzamy do serpentyn prowadzacych w dol do Savnika i otwierajacych coraz to nowe widoki; wydaje sie, ze to zjezdzanie w dol nigdy sie nie skonczy. Za kazdym prawie razem sie zatrzymujemy i zachwycamy widokami, robimy zdjecia. Jeden z przejezdzajacych miejscowych z troska pyta, czy nam nie trzeba pomocy. Na przedostatnim zakrecie odbijamy w prawo, drogowskaz pokazuje na kanion Nevidio rzeki Komarnicy. To byl punkt pierwszy naszego planu wycieczki.

Waska asfaltowa droga jedziemy tym razem pod gore, mijajac okoliczne malutkie wioski i cerkiewki przy cmentarzykach. Coraz wieksze skaly nas otaczaja. Wreszcie wyjezdzamy w szeroki wawoz, odnoga drogi w lewo prowadzi na mostek, ale my jedziemy prosto, gdzie mozna zjechac nad sama rzeke; widac tam pare samochodow raczej terenowych. Zjezdzamy i my na polane nad woda i przezywamy surrealistyczna scene; wita nas radosna, zywiolowa i krzykliwa mloda kobieta, czestuje piwem z duzej butli pod pacha i zaciaga do kapieliska. Po drodze dwa przejscia w brod przez plytka rzeke po kamieniach, zakladamy z Ela chwyt opanowany ze Slowackiego Raju; ja z przodu wyciagam reke do tylu, Ela ja lapie alpinistycznym nachwytem, i tak ja wybierajac niechybotliwe kamienie, a ona kroczac po moich sladach, jak istota czworonozna, przechodzimy przeprawy.

W miejscu gdzie rzeka uwalnia sie spomiedzy wysokich skal tworzy sie male rozlewisko i zaglebienie zdatne do kapieli; tam rozsiadla sie cala rodzinka naszej przygodnej przewodniczki, 3 corki, syn i "dziadzia". Rozkladamy sie na kamieniach w cieniu skaly, ja decyduje sie na kapiel. Zalujemy ze nie wzielismy strojow i trepow do chodzenia po kamieniach. Woda zimna, podobno 15 stopni, po pierwszym szoku daje cudowne orzezwienie w upalny dzien, zanurzam sie po szyje. Potem wychodze, pijemy znow po kolejce niksickiego piwa z butli. W ramach obeschniecia biore aparat i wyruszam na rekonesans na bosaka po kamieniach w skalista i cienista gardziel kanionu. Przylacza sie do mnie chlopak, obiecujac pokazac miejce, gdzie sa "pastrany" - pstragi. On jest w japonkach, ja na boso krzywiac sie z bolu krocze po kamieniach a to drobnnych i kraglych, a to duzych i omszalych, czasem po waskim suchym brzegu, w wiekszosci po wodzie, drzac o bezpieczenstwo aparatu i aby nie zwichnac nogi po stapnieciu na ostra krawedz. Nad nami wysoko most z napisem cyrilica: Kanion Nevidio. Moj przewodnik idzie przede mna proponujac pomoc przy wspinaniu sie na coraz to wieksze glazy zwalone w gardzieli wawozu. Pomiedzy takimi glazami tworza sie pod malymi wodospadkami lokalne glebie, w jednej z nich chlopak uparcie pokazuje "pastrany", ja z wrazenia nie dajac rady podejsc blizej malo co widze, ale robie zdjecia.

Dochodze do miejsca gdzie jest wieksza glebia na cala szerokosc parometrowego wawozu, ktory skreca na ukos w prawo i pietrzy sie przytulonymi do siebie litymi scianami tak, ze musze szukac kata widzenia aby zlapac swiatlo pomiedzy nimi. Uwieczniam to dla siebie i Eli, ktorej nie powierzylbym takiej wycieczki, i wracam okupujac kazdy krok nowym bolem. Ela broni sie przed kolejna kolejka piwa wyczekujac mojego powrotu. Zbieramy sie, wymieniamy adresy i usciski, z powrotem przez dwa brody idziemy do auta. Wracajac zatrzymujemy sie przy drodze na mostek (jezdza nim nawet ciezarowki) i przechodzimy przezen piechota, podziwiajac czelusc kanionu z jednej i jego rozlewisko z kapieliskiem z drugiej strony z gory. Idziemy dalej droga wzdluz gornych scian kanionu, ja probuje przez krzewy dotrzec na jego brzeg i robie zdjecia wyszukujac jego czelusci, ale rzeczywiscie jest on niewidzialny, mozemy to potwierdzic. Wracamy do auta, zjezdzamy do serpentyn glownej szosy i dalej w dol do Savnika.

Przy moscie w Savniku zatrzymujemy sie, podobno tam rzeka pulsuje co pol godziny sie spietrzajac, ale szkoda nam czasu na czekanie i jedziemy dalej, tym razem po licznych serpentynach w gore.

Od ktorejs z serpentyn powina odejsc droga na Jasenovo Polje, mam ja na mapie Czarnogory 1:300000 GiziMap prosta jak drut, a nie znalazlem jej na moich topograficznych 1:25000 datowanych z 1980, wiec wnioskuje ze jest nowa. OziExplorer pokazuje ze juz minelismy to miejsce, zawracamy zasiegnac jezyka, lokalni spod polnego baru z piwem zapewniaja ze za 8 km bedzie odnoga, jeden nawet ofiarnie rysuje szkic na kartce, ja dla kontroli wlaczam iGo8, ale ten wybiera mi droge prze Niksic, a wiec ma zbyt slabe pokrycie Czarnogory aby mu zawierzyc; jedziemy dalej przekonujac sie ze mapa GiziMap po prostu klamie, ktos wykreslil od linijki szose ktora jest duzo dalej. Dojezdzamy do obiecanego skrzyzowania, stoja tam policjanci ktorych tu spotkac mozna czesto, skrecamy w prawo na Pluzine, jedziemy do drugiego celu naszej wycieczki: Pivski monastyr.

Do Pivskiego monastyru trzeba przed Pluzine skrecic w oznakowana droge w prawo. Po krotkim zjezdzie widzimy prosta w ksztalcie, ale harmonijna cerkiewke. Wchodzimy i stajemy oslupieni. Cudnie zdobiony bogaty ikonostas, przed nim egzotyczny krag zwieszony ze sklepienia, z elementami dekoracyjnymi z drewna, kosci sloniowej i ze strusich jaj. Ze scian patrza na nas swieci, zamysleni archaniolowie, przemawiaja sceny z Biblii, wymalowane jeszcze przez greckich mistrzow a przed zamknieciem zapory na Pivie rownie benedyktynsko przeniesione wraz z cala cerkwia na nowe miejsce. Chlopak ktory nas wprowadzil i objasnial, pozwala robic zdjecia. Swiatlo jest niezle, wiec opierajac aparat o rozne sprzety robie krotka dokumentacje tych cudow. Jeszcze zdjecia zewnatrz i dalej w droge, tylko szybki obiad w przydroznym barze, gdzie obserwujemy jak dwaj miejscowi wciagaja do bagaznika potraconego przez kogos barana, aby go zawiezc na zarzniecie.

Wkrotce zjezdzamy nad zalew Pivski, znany nam dotad jedynie ze zdjec. Rzeczywistosc okazuje sie przekraczac nasze wyobrazenia. Niebiesko-granatowe wody zalewu, mieniace sie w poznym juz sloncu, droga wzdluz malowniczych tuneli o surowych scianach skalnych, ktore ukladaja sie jeden za drugim. Nie mozemy sie oprzec zatrzymywaniu i robieniu zdjec, ale wreszcie podejmujemy solenna decyzje: jedziemy bez zatrzymywania do zapory, aby zdazyc ze swiatlem. Ela robi zdjecia w biegu swoim kieszonkowcem, tunele zaczynaja nas nuzyc, az wreszcie dojezdzamy do majestatycznej zapory. Zatrzymujemy auto z boku w zatoczce, wysiadamy, robimy zdjecia umocnien i rzeki cieknacej waskim korytem za tama, az podchodzi do nas straznik i groznie oznajmia ze tam byl znak ze nie wolno fotografowac obiektu. Korzystamy z okazji ze zajmuje sie rowniez inna para ktora zaparkowala auto na szosie (tez nielegalnie) i ulatniamy sie czym predzej.

W drodze powrotnej Ela kreci pamiatkowy film kamera; staramy sie robic zabawne komentarze, trabimy przed zakretami, za podklad muzyczny sluzy nam Goran Bregovic, ktorego piesni sluchamy juz trzeci dzien, gdyz dziwnie pasuja do czarnogorskich krajobrazow, do tego wszystkiego wlacza sie Ozi ktory co chwila krzyczy ze mu ginie GPS.

Tak rozbawieni i szczesliwi mijamy po lewej slepy zasypany tunel, zaraz przy nastepnym jest drogowskaz do Durmitoru i Trsy, trzeba w niego ostro skrecic do tylu w lewo, w srodku okazuje sie ze on nadal zakreca, co wzmaga nasza wesolosc; Ela mowi ze jej juz reka mdleje ale kreci dzielnie, drugi tunel tez zakreca, powariowali czy co, ja mechanicznie obracam kierownica, trzeci tunel konczy sie wydaje sie normalnie, ale wyjezdzamy jakby prosto w przepasc, bo droga za nim natychmiast spada w dol i skreca ostro w lewo, Ela krzyczy, ja w ostatniej chwili widze W TUNELU rozjazd i drogowskaz na Trsa wewnatrz tunelu do gory w lewo. Przypominam sobie o wskazowkach przedwyjazdowych z forum, rzeczywiscie tak mialo byc, troche wycofuje, skrecam, wyjezdzamy z tunelu, ciagle pod gore, kazdy tunel zakreca, stracilismy rachube w ktora strone, na kolejnym odcinku prostej z gory zjezdza na nas CIEZAROWKA WYLADOWANA PNIAMI, przytulam sie do sciany skalnej bo jest ona akurat na szczescie po prawej, ciezarowa nas mija, Eli reka opada ale dzielnie kreci sagi drzewa przesuwajace sie przy moim lusterku, odjezdzam od sciany, jedziemu z ulga w gore, a tu z kolejnego tunelu wynurza sie nastepna ciezarowa. Nie wiem, jak one zakrecaja i dobrze, ze nie spotkalismy jej w srodku. Nazywamy to 'bliskie spotkania trzeciego stopnia'.

Wyjezdzamy z kolejnego tunelu, jednym okiem widze ze w glebi pod nami rozposciera sie cudo zalewu Pivy z mostem w zachodzacym sloncu, drugim ze przed brama najblizszego tunelu jest po lewej mini-zatoczka i plaskie obejscie wokol tunelu. W ostatniej chwili decyduje zjechac w lewo bo drugiej takiej okazji nie bedzie, Ela krzyczy bo mysli ze zjade w przepasc (z jej strony polki nie widac), ale za rece mnie nie lapie. Wysiadamy na ostatnie zdjecia zalewu, i dopiero teraz rozumiemy szalenstwo konstruktora drogi; wznosi sie ona pietrami po zboczu tak stromym, ze zawroty serpentyn trzeba bylo wykuc w tunelach. Po ostatnich spojrzeniach na Pive i zdjeciach wsiadamy do auta, jeszcze dluga droga przed nami.

Droga juz wspiela sie na plaskowyz, troche kreci przez las i pola, wreszcie w odali widzimy krawedzie Durmitoru w pomaranczowym swietle zachodzacego za nim slonca. Mijamy Trse i w ciemniejacym zmroku dojezdzamy do majestatycznego masywu Prutas, jakby gigantycznej zjezdzalni. Jedziemy wzdluz poludniowej sciany Durmitoru, ktorego olbrzymy drzemia patrzac co za robaczek swietojanski zakloca ich spokoj. Mijamy pojedyncze katuny - szalasy alpejskie, chatki zabudowan pasterskich, pograzone w snie campy milosnikow interioru. Waska asfaltowa droga zakosami opada w dol. Jade na dlugich swiatlach, wspomagajac sie przed kazdym zakretem widokiem z Oziego, skad mam podpowiedz czy to bedzie normalny zakret, czy ciasna agrafka serpentyny, do ktorej trzeba sie inaczej zlozyc i wykonac redukcje. Widze ze mamy wysokosc ponad 1900 m, a wiec do Zabljaka obliczam, ze musimy zjechac jeszcze 500 m w dol. Wreszcie widzimy swiatla Zabljaka i dojezdzamy o 21 po 12 godzinach wycieczki do domu. Zdazamy na wieczorna kapiel (po 22 w Zabljaku zdarzaja sie wylaczenia wody) i po kolacji z bryndza i jogurtem idziemy spac.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ciekawostka: monastyr Pivski zostal przesuniety o pare km kiedy robiono Jezioro Pivskie. Zostal przesuniety kamien po kamien. To zrobiono tak dobrze ze na freskach tego nie widac.

Anonimowy pisze...

Fascynujący opis, widzę to prawie, czuję i słyszę. Powodzenia,całuje i pozdrawia Kasia