niedziela, 24 sierpnia 2008

Dzien 6a.

Dojechalismy szosa w kierunku PnZ, przejezdzajac 3 razy pod nieczynnym wyciagiem narciarskim. Po minieciu slicznej dolinki zaparkowalismy auto i ruszylismy na szlak. Droga na Crvena greda poczatkowo lagodnie wznosi sie dobrze oznakowanym szlakiem miedzy krzewami kosodrzewiny. Potem zaczynaja sie skalne rozpadliny; jedna z nich, jak studnie wcisnieta miedzy sciany zlebu, obchodzimy dokola; w innej widzimy zlezaly snieg. Wspinaczka wzdluz trawiastych zlebow stromo pod gore; po dojsciu do linii rzekomego horyzontu troche w lewo i wylania sie nastepny zleb. Znow wspinaczka, potem znow kosodrzewina, ktorej galezie zwieszaja sie nad przejsciem, zmuszajac do schylenia i zaczepiajac o plecak, a jej poziome konary u ziemi trzeba omijac podnoszac nogi. Dalej i wyzej przejscia przez poprzeczne trawiaste zleby, albo ostro w dol a potem w gore, albo zakolami po trawersie z nadlozeniem drogi. Droga po duzych kamieniach wystajacych ostrymi krawedziami a czasami zdradliwie chybotliwych, lub po trawie ktorej wysokie kepy falszywie nie daja oparcia zapadajacej w nia stopie.

Kolejny odpoczynek przed decyzja o kontynuacji tego marszu przez tor przeszkod jak z wojskowego malpiego gaju. Jestesmy obok gory Gologlav, za nami poltorej godziny, przed nami chyba jeszcze godzina, zostawiam Ele i plecak, robie maly rekonesans, znow miedzy kosodrzewina w bok i w gore i w bok, wracam, rezygnujemy. Musimy zostawic sily na powrot. Ta sama droga tylko w dol wracamy do auta.

Zmordowani dojezdzamy do restauracji Durmitor w srodku miasta; tam dochodzimy do sil jedzac rezavici - poledwiczki nadziewane swrem i na patyku zapiekane na grilu. W domu czestuje naszego gospodarza piwem, a on nas domasznia rakija, i idziemy spac.

Brak komentarzy: