środa, 16 września 2009

Dzien 13.

O zbiorowej wycieczce do Samarii juz zapomnielismy, bo sie z niej
wycofalismy. Odstreczyla nas perspektywa tloku wsrod gromady turystow,
atmosfera zbiorowki, a przede wszystkim koniecznosc rannego zbierania
- a wieczorem rozwozenia - uczestnikow z kilku osrodkow rozrzuconych
po drodze, na co sie traci 2 h. Stad wyjad o 5, powrot o 24 - to sie
nie oplaca. W koncu mielismy swoje wlasne autko.

Zamiast do Samarii pojechalismy do wawozu Imbros. Bagatela, do wioski
Imbros skad zaczyna sie zejscie, 150 km od nas. Trase nadmorska
przemierzamy juz trzeci raz, ale dzieki pieknym widokom sie nie nudzi.
Za znanym juz Georgioupolis skrecamy na poludnie i po kretych
podjazdach docieramy do pieknego widoku na Gory Biale - Lefka Ori.

Potem jeszcze mijamy plaskowyz Askifou otoczony gorami, z malowniczymi
ruinami zamku na wzgorzu posrodku doliny.

Pare razy musimy zwalniac, gdyz w cieniu skal przy szosie wyleguja sie
kozy, ktore nic sobie nie robiac z przejezdzajacych aut przemierzaja
leniwie szose.

Wreszcie docieramy do wioski Imbros. Tawerny z ktorych kazda zachwala
mozliwosc parkingu, najlepsze zejscie i posilenie sie przed trasa, co
czynimy.

Zaczynamy schodzic w dol, najpierw szeroka dolina, kamienista sciezka,
raz bezposrednio w lozysku wyschnietej rzeki, raz obok niej. Potem
sciany wawozu sie zwezaja, wznosza stromo w gore, trasa wije sie wsrod
nich; na drodze podziwiamy piekne cyprysy; te w korycie rzeki o
powyginanych konarach po walce z woda ktora tu plynie - pędzi, wali! -
tylko na wiosne, te na stromych zboczach wczepione rozpaczliwie w
skalne sciany.

Sciany zaczynaja stromiec, zblizac sie do siebie tworzac wijacy sie
korytarz skalny, o skalnej wyslizganej posadzce w lozysku rzeki, w
najwezszym miejscu 1,6 m - mozna podeprzec sciany rekami! W jednym
miejscu skaly zamykaja sie nad glowa tworzac łuk!

Dalej dno wawozu sie rozszerza, ale sciany ma nadal wzniosle i strome;
widoki sa majestatyczne.

Spacerujemy wciaz w dol, wciaz po kamieniach, wsrod zielonych drzew
porastajacych z rzadka dno wawozu. Slyszymy beczenie; to stado koz,
ktore zaczyna nam towarzyszyc widocznie oczekujac lakoci, po drodze
wyczyniajac akrobatyczne sztuki stajac na tylnych nogach pod drzewami,
aby dostac sie do nieoskubanych jeszcze zielonych galazek cyprysa.
Potrafia stawac na chybotliwych kamieniach i wspinac na pochyle galezie!

Slyszymy krakanie; para drapieznych ptakow szybuje nad nami lub goni
sie nawzajem. Strzelam szybko zdjecia; w domu rozpoznajemy, ze musialy
to byc orlo-sępy.

Wreszcie - po czterech godzinach niespiesznego marszu - dochodzimy do
tawern powitalnych wioski Komitades u podnoza kanionu; te oferuja
odswiezenie po trasie i kontakt z taksowka odwozaca z powrotem na
gore. Korzystamy z jednego i drugiego; mlody Grek podjezdza opodal
czarnym truckiem Toyota, wsiadamy i po pietnastu minutach popisowej
jazdy wijacymi sie w gore szeroko ulozonymi niekonczacymi sie
serpentynami oferujacymi coraz to piekniejsze migajace za szyba widoki
na zatoke Sfakia, dojezdzamy do naszego auta.

W naszej tawernie ten sam co przedtem mlody i mily, czarno zarosniety
Grek podaje znana nam juz z Arkhanes pite z serem i miodem. Na moje
pytanie - A gdzie orzechy? Usmiechnal sie, poszedl i wrociwszy
przyniosl pare orzechow zerwanych z... drzewa pod ktorym siedzielismy,
rozgniotl je reka o kant krzesla i podal... Powybieralismy kawalki
orzechow i dodalismy do naszego dania - pyszne!

Postanowilismy wrocic wprost do domu. Wrocilismy wczesnie, bo na
siodma. Troche sie chmurzylo, wiec kapiel tylko w basenie, no i
kolacja w najlepszej w Analipsi tawernie Zorba. Panie sobie zazyczyly
specjalnie skomponowany z szefem baklazan podsmazany w ciescie
omletowym, ja jagniecine z rusztu z ziemniaczkami z pieca, do tego
czerwone wino - dzien zostal spelniony!

Szkoda, ze jutro juz ostatni przed wyjazdem... Teczka z planami ciagle
pękata, a czasu juz nie ma... ani ochoty na dlugie przejazdy do
odleglych celow. Dojrzewa w nas niezlomne przekonanie, ze musimy tu
wrocic jeszcze raz!

Krzysztof

Brak komentarzy: