niedziela, 6 września 2009

Dzien 4.

Pobudka przed 6, zbiorka bladym switem przy plazy o 7, autobus zawiozl
nas zbierajac po drodze innych glodnych wrazen turystow roznych
narodowosci - do portu w Heraklionie, gdzie zostalismy zaokretowani na
wodolot - dzis mamy wycieczke na Santorini!

Pogoda cudna, odblaski slonca polyskuja w wodzie, za nami cagnie sie
spieniony kilwater az do twierdzy weneckiej, mijamy po drodze wysepki
przybrzezne. Posileni kanapka sniadaniowa wyszlismy na poklad
rozkoszowac sie rejsem.

Rejs trwa trzy godziny, wiec niewyspanie po porannej pobudce (i
wieczornym winku) wzielo gore i wrocilismy na swoje miejsca - sprawnie
przy wsiadaniu przydzielone przez grecka zaloge - oddac sie w objecia
Morfeusza przy brzeczeniu sinikow. Troche nawet kiwalo, ale niegroznie.

Zbudzil nas ruch i gwar - zblizalismy sie do celu podrozy. Wyszlismy
na poklad i podziwialismy skalne wulkaniczne sciany kaldery - mega-
krateru, jakim stala sie tysiace lat temu wyspa Thira zwana obecnie
Santorini - Santa Irini - Swieta Irena.

Wreszcie dobilismy do brzegu i zostalismy wessani w nastepny etap
turystycznej maszyny. Autokary zawiozly nas na koniec wyspy, pnac sie
serpentynami pod gore i przeciskajac sie przez waskie uliczki w
miasteczkach.

Pierwsze miasteczko na kalderze, na polwyspie Akrotiri, podobne do
drugiego ktore zwiedzalismy potem - stolica wyspy Thira. Polozone
wysoko na brunatnych, rdzawych, niekiedy zielonkawych lub jasnych
pumeksowych zuzlowych klifach skalnych - malutkie obowiazkowo biale
domeczki jak klocki, obowiazkowo z niebieskimi okiennicami, drzwiami i
kopulastymi lub polokraglo sklepionymi dachami, przyklejone pietrowo
do skaly jak jaskolcze gniazda.

W dole srebrzyscie w sloncu polyskujaca granatowa woda zatoki -
kaldery, w ktorej srodku dwie wysepki - powstale na przelomie naszej
ery, bedace faktycznie stozkiem podwodnego czasami czynnego jeszcze
wulkanu. Wszystko przykryte leciutka mgielka upalnej rozswietlonej
wilgoci. Raj dla fotografujacych, jedno z piekniejszych miejsc w
swiecie.

A w miasteczkach... Mnostwo turystow, sklepiki z pamiatkami,
rekodzielami hafciarskimi i ceramicznymi, sklepy jubilerskie, kafejki,
restauracje ktore w walce o przyciagajacy turystow widok na urokliwe
zbocza pietrza sie na tarasach i antresolach, kryjac gosci pod
parasolami przed upalem.

Pod spodem widac jak z lotu ptaka podworeczka posesji polozonych w
dolnych partiach; dotrzec tam mozna tylko po schodkach, a mieszcza sie
w nich przewaznie luksusowe apartamenty i rezydencje nawet z
minibasenikami wklejonymi w skalne poleczki - atrakcje dla bogatych,
gdyz pobyt na wyspie jest srednio trzy razy drozszy niz w
analogicznych warunkach na Krecie. Wystarczy powiedziec, ze wode pitna
przywozi sie tu statkami, a wodociagowa jest zbierana w miesiacach
zimowych z obfitych deszczy.

No i cerkiewki, ktorych na wyspie jest okolo 350, obowiazkowo biale, z
niebieskimi polyskujacymi w sloncu kopulami, i wiezyczkami
dzwonniczymi do wygrywania melodii. W Thirze odwiedzilismy tez kosciol
katolicki i zmowilismy zdrowaske za szczesliwy pobyt i za szczescie
tych co w kraju.

W jednej z restauracyjek zamowilismy specjalnosci wyspowe - grilowane
kalamary i osmiornice o delikatnym bialym miesku, oraz salatke
santorini ktora obiecalismy sobie skomponowac w domu. W kafejce dla
odswiezenia oczywiscie mrozona kawa.

Nastepny etap - zjazd autokarem skosnymi serpentynami o szerokich
zakretach do portu, gdzie stateczek wycieczkowy zabral nas na srodek
kaldery. Pod jedna ze skalistych wysepek zatrzymalismy sie - mozna
bylo skoczyc do przeczystej granatowej wody, ochlodzic sie od upalu.

Skwapliwie z tego wraz z innymi ochotnikami skorzystalem. Doplywalismy
do stromych siwych skal z rdzawymi naciekami, wchodzacych pionowo w
wode. Na niektore z nich mozna sie bylo wspiac i skakac do wody; Ela
uwieczniala moje wyczyny.

Dosyc wrazen, wracamy podziwiajac skaly i jaskolcze kolonie
przyczepionych do nich na szczycie miasteczek, rozpoznajac miejsca
gdzie bylismy.

Dobilismy do brzegu i wprowadzono nas z powrotem na wodolotowy Speed
Jet - prom ktory ma nas zawiezc do Heraklionu. Z trudem znalezlismy
miejsca, niestety osobno. Jeszcze autokar i przed polnoca powinnismy
byc w domu.

Dzien bajkowy.

W nocy wracajac autokarem napotkalismy przeszkode - greckie wesele w
tawernie przy plazy, para mloda z goscmi tanczyla w kregu zorbe w
poprzek ulicy. Trwalo z piec minut, zanim melodia sie skonczyla. Nikt
sie nie spieszyl, wszystkim sie podobalo, panna mloda byla sliczna, a
ja mialem ddatkowa okazje do zdjec!

Krzysztof

Brak komentarzy: