Zakwaterowalismy się tutaj w klimatycznym motelo-schronisku i w sąsiadującej restauracji, gdzie kowbojski kucharz przyrządzał mięsa na huśtawkowym grillu, zjedliśmy teksański befsztyk z meksykańskim piwem, podawanym przez indiańską kelnerkę (z ćwiartką limonki wciśniętą w szyjkę butelki), w towarzystwie różnych narodowości, głównie japońskich motocyklistów o twarzach i tatuażach jak z filmów Kurosawy o samurajach.
To był dzien!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz