środa, 13 listopada 2013

Targ kolorowych Hmongów w Cao San

Rano śniadanko u gospodarza: naleśniki z bananem i miodem. Gospodarz ma śliczną żonę i trzy córeczki. Zostawiliśmy im troche upominków i w drogę: znów wąska dróżką wsród tarasów ryżowych, potem polną drogą, aż dotarliśmy do szosy gdzie czekał nasz busik. Nasze bagaże (tylko podręczne; główne zostały w Hanoi) podobnie jak wczoraj wieczorem, zostały przewiezione na wszedobylskich motorkach.

Busem zjechalismy do Lao Cai i zaczęliśmy się wspinać na góry po wschodniej stronie. Tym razem tumany mgły tylko z rzadka się odsłaniały, i w większości jechaliśmy w mleku wsród szalonych serpentyn po stromych wzniesieniach, mijając się z ciężarówkami i wyprzedzając motory. Jak dodać do tego swoisty dalekoazjatycki styl jazdy bez kompromisów oraz częste hamowania przed niespodziewanymi nierównościami, to komplet.

Reszta potem wraz z lunchem w Muong Khuong i wizytą w szkole. W restauracji w Lao Cai mam wifi. Nocą wracamy do Hanoi, aby z rana ruszyć znowu w country.











Krzysztof

Brak komentarzy: