No i zostaliśmy "sami" - po odwiezieniu reszty na lotnisko do Laosu wróciliśmy do naszego hotelu i po krótkim odpoczynku ruszylismy odważnie na to pełne szalonego zgiełku miasto. Drobne planowane zakupki owocowe i nieplanowane sportowe (koszulki Adidasa w dobrej cenie 150.000 DNG za sztukę), i tak niesieni od sklepu do sklepu poprzez pełne zgiełku przeplatajacych sie strumieni motorów ulice pełne sklepów i świateł, straciliśmy kierunek wśród tych wszystkich Ding Dongów i Tram Binh Trangów. W końcu naprowadzeni na właściwy kierunek, przedzierając się przez płynący tłum motorów, gestniejacy wraz z wieczorem, zdobyliśmy - jak sądzę - dyplom wyższej szkoły przechodzenia przez jezdnie w stylu sajgonskim.
Wieczorem degustowalismy wietnamski powszechnie znany produkt wyrabiany z ryżu, a nie był to papier; zakąszalismy owocami.
W ramach dokumentacji załączam fotkę z 9 piętra, gdzie nas tym razem rozlokowali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz